Na herbatce w XVIII wieku: Amisze z Wyspy Księcia Edwarda



dom autorki Ani z Zielonego Wzgórza

Oto trzecia i ostatnia część mojego autostopowego przewodnika po Wyspie Księcia Edwarda. Tak jak pisałam wcześniej tutaj, na PEI spędziłyśmy w sumie cztery dni: jeden spędziłyśmy w Charlottetown, a kolejne trzy stopowałyśmy na północ, wschód i zachód. W podróżach towarzyszyli nam wędkarze, Amisze, dwudziestoletnia misjonarka i paczka hipisów.

Tym, którzy nie zaglądali do poprzednich części, zapraszam na  przewodnik: jak odwiedzić Zielone Wzgórze i do Srebrnego Gaju.



L.M.Montgomery, kopciuszek z Wyspy

Osada New London to w zasadzie pięć domów na krzyż, a cały potencjał turystyczny zawdzięcza maleńkiemu, białemu domkowi. To tutaj w 1874 roku na świat przyszła L.M.Montgomery. Rodzinna sielanka nie trwała długo – gdy Maud miała 21 miesięcy, jej matka zmarła na gruźlicę.

gdzie mieszkała autorka Ani z Zielonego Wzgórza

Hugh oddał niemowlę na wychowanie rodzicom żony, a sam tułał się po świecie, zakładając kolejne biznesy i szukając swojego miejsca. Na stałe osiedlił się dopiero, gdy Maud była nastolatką – spędziła rok z nim i jego nową żoną. Mimo że przyszła pisarka miała nadzieję zobaczyć w niej matkę, nowa żona okazała się macochą z piekła rodem.

Maud była wpatrzona w ojca jak w obrazek: w pamiętniku zawsze pisała o nim z miłością i czule, nie dostrzegając w nim żadnych wad. Wiedząc, że jej pamiętniki będą wydane po śmierci, być może starała się go wybielić (wspomina na przykład o kartkach urodzinowych, przysyłanych co roku – nigdy ich nie odnaleziono, choć zachował się chyba każdy skrawek papieru, który miał dla Maud jakieś znaczenie).

Inną możliwością jest, że kochając ojca, była ślepa na to, że odwiedzał ją w dzieciństwie od wielkiego dzwonu, nie poświęcał jej wiele uwagi, a gdy zaprosił ją do nowego domu, pozwolił żonie zrobić z niej bezpłatną służącą.


Maud, mimo że sierotą nie była, niemal wszystkie książki pisała o sierotach. Ojcowie w jej literaturze jednak zawsze byli wyidealizowani, a bohaterki wspominały ich z miłością.



Tata Emilki był jedynym człowiekiem, który ją rozumiał, tata Jany zawsze traktował ją jak doskonałego kompana przygód, ale także tata Valancy (Joanny) z Błękitnego zamku, choć istniał tylko w formie wzmianek, był kreowany na podobnego charakterem do głównej bohaterki.


Plusy podróżowania w końcu października? Dekoracje na wszystkich domach.

Budka z homarami

Nie uczymy się o tym w szkołach, ale Kanada przeszła drogę podobną do USA – początkowo stany funkcjonowały niezależnie od siebie, i dopiero widząc, co się dzieje za ich południową granicą, postanowili stworzyć Konfederację.

Wszystkie prowincje przyklasnęły temu pomysłowi… poza jedną: Wyspą Księcia Edwarda. Pozostali politycy stwierdzili, że nie przyjmują nie do wiadomości, i jeśli nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyjdzie do góry: zjechali się do Charlottetown.

Władze Wyspy ustąpiły wreszcie i utworzono Konfederację Kanady – pierwszy krok ku Kanadzie, którą znamy dzisiaj.




Pogoda przyszarzyła mi zdjęcia, ale miasteczko jest śliczne.
Dzisiaj Charlottetown to maleńkie miasteczko – niecałe 40 tys. mieszkańców. Jeden dzień spokojnie wystarczy na zwiedzenie wszystkich ważniejszych punktów, których jest… no, niewiele, jak i na specjalność wyspy – homar z foodtrucka The Chip Shack.

Z reguły posiłków w nowym miejscu szukam na TripAdvisorze, wybierając opcję Cheap Eats i sprawdzając na mapie, co znajduje się w pobliżu. Chip Shack, oprócz tego, że znajdował się trzydzieści metrów od nas, zaintrygował nas też ogromem pozytywnych opinii (ponad osiemset, dziesięć razy więcej od kolejnych pozycji).

Chip Shack jest prowadzony przez byłą podróżniczkę, Coreen, która przez piętnaście lat wędrowała po świecie, by wreszcie… wrócić na stałe do domu. Tu znalazła miłość i pomysł na biznes, a teraz pracuje tylko sześć miesięcy w roku – zimą, gdy na wyspie nie ma turystów, podróżuje.


co zjeść na wyspie księcia edwarda

Specjalnością Kanady jest poutine, czyli frytki polane najwymyślniejszymi sosami (byłam w miejscach, gdzie tych poutines było kilkadziesiąt do wyboru). 

Ponieważ byłyśmy na Wyspie Księcia Edwarda, Chip Shack oferował poutine z musem homarowym – specjalność zakładu – my jednak zdecydowałyśmy się na homarowego hot-doga z frytkami. Polecamy, 10/10 i dodatkowych pięć punktów dla Coreen, której uśmiech przegonił chmury krążące nad Charlottetown.




charlottetown wyspa księcia edwarda przewodnik


Popołudnie w osiemnastym wieku

Ostatniego dnia zobaczyłam na mapie Murray Harbour – Murray zabrzmi znajomo każdej fance Emilki ze Srebrnego Nowiu (podobno Maud właśnie tak wyszukiwała nazwy dla miejscowości, o których pisała – otwierając mapę wyspy). Utknęłyśmy z Riką – koleżanką, z którą podróżowałam po Kanadzie – na stacji benzynowej gdzieś w szczerym polu, gdy naszym oczom ukazał się kuriozalny widok.

Oto mężczyzna w czarnym kapeluszu i z brodą zajechał na stację w bryczce zaprzężonej w konia. Konia zaparkował przy drzewie, po czym wyciągnął kanister i zatankował do niego benzynę.



Zobaczyłyśmy ten znak drogowy i już było jasne, że jesteśmy w innym świecie.

– Czy ty to widzisz? – spytałam Rikę, a ta potwierdziła, że i owszem, widziała.
Oczywiście, słyszałyśmy wcześniej o Amiszach, choć nie wspominał o nich nikt na wyspie. Może kojarzyłyśmy charakterystyczny wygląd z filmów?

Na stacji łapie się stopa zaczepiając kierowców w czasie tankowania, więc gdy pan Amisz wracał z kasy zagadnęłam go, czy może nie jedzie tam, gdzie my. Nie jechał.
Gdy wróciłam do Riki, westchnęłam:
– Ach, jak ja bym chciała zobaczyć, jak mieszkają Amisze!



W domu Amiszów nie robiłam żadnych zdjęć z oczywistych względów - nic tak nie zabija relacji między ludźmi jak traktowanie jednej strony jak małpek w zoo.


Słowo wprowadzenia o Amiszach. Choć wywodzą się z Europy, obecnie żyją przede wszystkim w Stanach i Kanadzie. Na Wyspę ściągnęły ich niskie ceny ziemi – bo Amisze zajmują się przede wszystkim rolnictwem.

Para, do której zajechaliśmy, sprzedawała organiczne warzywa i jajka. Rozwiązała się też zagadka benzyny – ta potrzebna im była do maszyn rolnych. Amisze mówią między sobą językiem starogermańskim – Rike pochodziła z Niemczech i rozumiała, co mówią między sobą, choć szalenie ją to bawiło. Oczywiście, oprócz tego znali też angielski.

Rodzina, która nas ugościła to Elizabeth, lat 26 i Dan, lat 29, oraz ich dwójka dzieci. Dostaliśmy herbatę podaną w absolutnie oldschoolowym stylu, zaparzoną na piecu i w glinianych kubkach, i przez najbliższą godzinę buzie nam się nie zamykały. Choć Amiszom nie wolno mieszać się z ludźmi, który nie wyznają ich wiary, Elizabeth i Dan byli cudownie otwarci i traktowali nas jak równych sobie.




Panowie na zachodzie wyspy tak się zmartwili, że w okolicy nie ma nic ciekawego, że zawieźli nas pokazać domki rybackie w porcie.
Dan, który lubił historię, szybko złapał wspólny język z Riką, która aktualizowała mu wiedzę na temat upadku muru berlińskiego (czasem pomagając sobie wikipedią), a ja i Elizabeth zasypałyśmy się gradem absurdalnych pytań.
– Gdzie macie mężów? – pytała ona.
– Czy wolno wam czytać gazety? – To znów ja. Tak, wolno.
– Czy twoje zęby są sztuczne? (Dziękuję, pani dentystko.) 

Wyobraźcie sobie życie bez elektryczności. Puf, znika komputer, po książki trzeba chodzić do biblioteki, wiadomości sprawdzać w gazetach, do znajomych pisać listy zamiast wiadomości na fejsie.

Amisze niewiele mają swobody w wyborze życia – opuszczenie wspólnoty następuje rzadko, bo jest równoznaczne z absolutnym zerwaniem kontaktu ze wszystkimi jej członkami. Co oznacza, że już nigdy nie wolno im porozmawiać z rodzicami czy rodzeństwem.



Klatki na homary, z połowu których znana jest wyspa.

Mnie ich model życia fascynował – i z pewnością wielka w tym zasługa Dana i Elizabeth, którzy cierpliwie wyjaśniali reguły ich religii i traktowali mnie jak równą sobie, choć pochodziłam z zupełnie innego świata.

I choć cudownie było spędzić jedno popołudnie w osiemnastym wieku, z ulgą powróciłam do współczesności, w której mogłam zadzwonić do oddalonej o 5700 kilometrów mamy i zapewnić ją, że jeszcze nikt mnie nie porwał :)

To już wszystko na dzisiaj - dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca tego posta. W następnym odcinku opowiem o wizycie w domu takiej jednej Peggy z Atlanty. Dziewczynie tak się nudziło w chorobie, że aż napisała bestseller wszech czasów– Przeminęło z wiatrem. Do usłyszenia!



3 komentarze:

  1. Wspanialy post przeczytalam z duza przyjemnoscia.Wyspe znam z opowiesci i zdjec Bernardki,ale dzieki Twojej relacji Wyspa stala mi sie jeszcze blizsza.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Cieszę się, że mogłam dołożyć swoją cegiełkę, dobrze jest zobaczyć to samo miejsce z różnych perspektyw.
      Pozdrawiam!
      Kamila

      Usuń
  2. fajnie się czyta te twoje opowieści, bo to kawał dobrej lekcji. Wiesz co? Wydaje mi się, że gdyby nam zabrali komputery, internet, telefony itd. nie potrafilibyśmy sobie poradzić już.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl