UTKNĘŁAM w Nowej Zelandii w czasie epidemii



Utknęłam w Nowej Zelandii w czasie szalejącej epidemii.

Nie, tu nic jeszcze nie szaleje. Tu życie toczy się tak samo jak w Europie miesiąc temu – rano odwiozłam dzieci do szkoły, na ulicach jeżdżą samochody, zaraz idę z koleżanką na zakupy.

Cisza przed burzą.

Chcecie zobaczyć, jak wygląda akcja #lotdodomu z pierwszej ręki? Czy jest tak słodko, jak przedstawiają to politycy?

Gdzie jestem i co robię?

Podróżowałam po Nowej Zelandii autostopem (i zamiast tego posta miałam pisać radosny pamiętniczek z kolejnych podbojów). Pod koniec marca miałam lecieć do Australii, by rozpocząć roczny pobyt na wizie work and holiday.

Miałam.

Zaledwie osiemnastego marca (nawet nie tydzień temu!) zaczęłam się wahać, czy lot do Australii to aby na pewno dobry pomysł. Bo gospodarka zwalnia, bo zaraz zamkną turystykę. Bo co z tego, że pojadę, skoro nie znajdę pracy, a jeszcze ta kwarantanna.
Dzień później Australia osobiście rozwiązała mój dylemat, zamykając granice.

Jednocześnie zamknęła mnie w pułapce.

Czekałam na cud

Australia i Nowa Zelandia są fajne, ale mają ten jeden minus – są w pizdu daleko od reszty świata. Choćbym chciała, nie wskoczę w pierwszy lepszy samolot i nie wrócę do domu. Zaczęło się czekanie.

Pierwsze podejście zrobiłam, kiedy pojawiło się połączenie z Kataru. Szkoda, że pojawiło się dwa dni przed wylotem, co dla mnie oznaczało wyjazd na lotnisko w momencie, gdy odkryłam lot, albo za dwadzieścia cztery godziny, mając w Katarze czterdzieści minut na przesiadkę.

Wtedy Nowa Zelandia oficjalnie ogłosiła zamknięcie granic i wszystkie wolne miejsca na ten lot szlag trafił.

Ósemka Polaków wraca do Polski przez Bali. Internet to cudowny wynalazek, zebraliśmy się wszyscy w grupie raz dwa. Niestety, Indonezja wymaga osobistej aplikacji w Wellington o wizę (z załączeniem poświadczenia lekarza, że jesteśmy zdrowi). O wizie dowiedzieliśmy się w sobotę, lot jest we wtorek z oddalonego o osiem godzin drogi Auckland. To daje pół dnia na załatwienie lekarza i wizyty w ambasadzie.

Bilety naturalnie trzeba było kupić na zaraz, bez wiedzy, czy wiza zostanie zaakceptowana. Tysiąc pięćset dolarów może pójść się gonić w każdej chwili.

Dziś pojawiło się połączenie z Sydney. Nim nasza ambasada zdążyła się zacząć pytać, czy jest opcja wyrobienia sobie wizy tranzytowej, rozeszły się wszystkie bilety.

Myślę, że łatwo możecie sobie wyobrazić, jak spędziłam ostatnich kilka dni – co pięć minut odświeżałam stronę #lotdodomu, kontaktowałam się z innymi Polakami, pisałam po ambasadach i supportach linii lotnicznych (na dwustu dolarach za lot do Australii mogę już właściwie położyć krzyżyk) i bezustannie poszukiwałam pomocy i nowych pomysłów.

Cyrk z tym #lotdodomu jest straszny, bo wizy tu, wizy tam, zmieniają się daty lotów i umowy z krajami, szczerze współczuję ludziom, którzy są teraz zdani na łaskę polskich linii lotniczych. I to nie wina LOT-u – zamknięcie granic to procedura, na którą nikt nie był gotowy.

Nowozelandzki koniec świata

Nowa Zelandia podchodzi do sprawy rozważnie. W przeciwieństwie do Australijczyków, którzy mają spory problem z pozostaniem w domu (rząd zaczął nakładać na nich sankcje i zamykać kolejne miejsca), Kiwi są posłuszni i uważni. Mam jeszcze wrażenie, że część z nich nadal myśli, że ten cały cyrk ich ominie i za chwilę będzie można wrócić do normalności, ale widzę, co się dzieje w Polsce i wiem, że prędzej czy później nas czeka to samo.

Jestem tutaj na wizie turystycznej, która kończy się na początku maja, co oznacza, że legalnie nie mogę być nigdzie zatrudniona. Nie mam publicznego ubezpieczenia zdrowotnego, bo z Polski wyjechałam zaraz po skończeniu studiów. Mam prywatne, do pewnej kwoty. Jak wyląduję w szpitalu na dłużej, to wpadnę w długi.

Wizę turystyczną będę mogła przedłużyć, ale nie ma mowy o pozwoleniu na pracę. Chociaż – kto wie. Dwa tygodnie temu istniało kilka przypadków. Tydzień temu – granice były otwarte. Dziś zamknięto szkoły.

Koniec świata miga nam gdzieś na horyzoncie, niby tak odległy, ale hej, zamknięcie szkół też się wydawało odległe, nie?

Co postanowiłam?

Chciałam wrócić do Polski. Nie dlatego, że przeraża mnie obca sytuacja ani dlatego, że tęsknię za rodzicami. Życie w swojej ojczyźnie jest po łatwiejsze – a najbliższe miesiące będą trudne.

Zostaję. Nie mam siły, by walczyć o loty i wizy, i ochoty, by wydawać kilka czy kilkanaście tysięcy złotych na powrót do domu.

Ale mam też dobre wieści!

Znalazłam pracę – skromną, ale przyzwoicie płatną. Znalazłam dom. Najbliższe miesiące spędzę, opiekując się dwójką dzieci.

Dziś lubię ich i ich rodziców, ale czy wystarczająco, by stali się moim jedynym towarzystwem na tak długo?

Straszna ta nasza przyszłość. Straszna jak nigdy.

*

W trakcie pisania tego tekstu jego początek zdążył się zdezaktualizować - Nowa Zelandia oficjalnie ogłosiła, że z drugiego poziomu zagrożenia przechodzimy w trzeci i pojutrze w czwarty. Od środy wszystko będzie zamknięte.

Nie wierzę w to moje szczęście. W Australii wpadłam w sam środek pożarów, a teraz to. No naprawdę, pora przestać podróżować.

Jutro planuję pozwiedzać trochę miasto i porobić zdjęcia – jeśli chcecie zobaczyć, jak wygląda ostatni dzień wolności w Auckland, koniecznie zostawcie lajka na facebooku.
Usłyszymy się niedługo!



5 komentarzy:

  1. Trzymaj się Kochana. Ciężka sytuacja, ale kto mógł to wszystko przewidzieć?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana nie poddawaj się tam Musimy mieć nadzieję, że to wszystko wkrótce się skończy i damy radę to przetrwać. Myślami jestem z Tobą. 💕

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, jestes naprawde dzielna. Trzymam za Ciebie kciuki, trzymaj sie! Za kilka lat bedziesz to wspominac jaka wspaniala przygode! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciężki czas na podróże. Rzeczywiście doświadczasz utrudnień, ale jak to się mówi, "co cię nie zabije, to cię wzmocni". tego się trzymaj.

    OdpowiedzUsuń
  5. Trochę przykre, że nie mogłaś wrócić do domu, ale trzymam za ciebie kciuki i wierzę, że będziesz silna i przetrwasz :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl