Pisanie
przestało mnie bawić.
Co zabawne, pęknięcie nastąpiło w chyba najbardziej udanym momencie mojej literackiej "kariery" – znalazłam dobrego wydawcę na książkę o Nowej Zelandii, skończyłam kolejną powieść, z której jestem dumna bardziej niż z czegokolwiek w życiu, moje opowiadanie wyszło w największym polskim magazynie fantastycznym, na koncie bankowym nagle pojawiło się kilka tysięcy złotych zarobionych pisaniem…
A
ja skończyłam pisać.
To
było w grudniu, zaraz po skończeniu najnowszej powieści. Zdążyłam jeszcze
zrobić podsumowanie roku na bloga, którego nigdy nie wrzuciłam, i na tym się
skończyło. Od czasu do czasu odzywałam się na fejsie, ale tu nie wspominałam,
bo sama jeszcze nie wiedziałam, co robię. Ale teraz mogę już wam powiedzieć.
Moim
celem na rok 2021 (tak, musiałam sprawdzić dzisiejszą datę) było… żyć. Nie zamykać się w
bibliotekach/pokojach/piwnicach, by pisać, ale żyć tak, jak nie żyłam od lat, a
może nigdy. Gdybym miała jednym słowem zatytułować mój plan na ten rok, to byłoby
to aktywność fizyczna.
(Mhm,
jednym słowem. Korepetytor matematyki poszukiwany na wczoraj.)
Moje
postanowienie mogłam realizować na dwóch płaszczyznach, bo od stycznia nie
jestem już w Nowej Zelandii turystką – otrzymałam półroczną wizę SSE,
pozwalającą na pracę na farmach i w sadach, a więc na świeżym powietrzu.
Uwielbiam pracę fizyczną i na chwilę obecną nie wyobrażam sobie powrotu do
siedzenia przed ekranem. W styczniu zbierałam wiśnie, w marcu miałam przelotny
romans z jabłkami, a ostatnie trzy miesiące zrywałam kiwi – o wszystkim opowiem
w następnym poście.
Poza tym zaczęłam odkrywać prawdziwe bogactwo Nowej Zelandii, dotąd niedostępne dla mojej leniwej dupki – góry i trakty prowadzące przez dzicze pozbawione zasięgu. Od szczytów zdobywanych w jeden dzień po tygodniowe szlaki – łaziłam, odkrywałam i planuję robić to nadal, bo rząd Nowej Zelandii parę dni temu przedłużył nam wizy o kolejne pół roku.
A przecież jest jeszcze tyle do
spróbowania – byłam na ściankach wspinaczkowych, uczyłam się pływać, kupiłam
samochód i uczę się prowadzić. Doszłam wreszcie do momentu, w którym żyję moim
wymarzonym snem i wciąż jestem zaskoczona, że pisanie nie jest jego częścią.
Ale może wkrótce znowu będzie. W końcu jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana.
Odezwę się do was za parę dni z wpisem owocowym. Na razie!
Najważniejsze jest to, abyś Ty czuła się szczęśliwa i spełniona w tym, co robisz i jak wygląda Twoje życie.
OdpowiedzUsuńRób to co czujesz, to co kochasz. Reszta jest nie ważna. Ale miło Cię znów tu widzieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Przede wszystkim - rób swoje. Na południu Polski upał.
OdpowiedzUsuńJa też kochałam pisać... aż w końcu w pewnym momencie miałam serdecznie dość. Staram się to robić regularnie, ale czasem jednak trzeba przerwy :)
OdpowiedzUsuń