Spędziłam
ostatnie pół roku zrywając czereśnie, jabłka i kiwi w Nowej Zelandii. Jeśli
jesteście ciekawi, jak załatwić sobie taką pracę, ogarnąć wizę i czy zostałam
kiwimilionerką, zapraszam do lektury.
Największą przeszkodą w podróżowaniu, prócz braku pieniędzy (z czym walczyłam w postach z serii podróżowanie bez pieniędzy), jest brak informacji.
Wyjeżdżając do Australii nie
miałam pojęcia, że coś takiego jak wizy Work and Holiday w ogóle
istnieją, a co tu dopiero mówić o wizie SSE. A więc do rzeczy – czym jest wiza
SSE?
WIZA
SSE
SSE
(Supplementary Seasonal Employment) to wiza pozwalająca na pracę sezonową na
farmach i w sadach przez sześć miesięcy – głównie przy zbiorach owoców i ich pakowaniu, a w
pozostałych porach roku przy przycinaniu, podwiązywaniu i przygotowywaniu
drzewek do kolejnego sezonu. Ale przycinanie średnio nas interesuje, bo to na
zbieraniu robi się prawdziwe pieniądze.
Gdy ja aplikowałam, potrzebowałam załączyć list od pracodawcy gotowego mnie zatrudnić (reguły przyznawania wiz zmieniają się co roku, więc to mógł być tymczasowy, covidowy wymóg). Pracodawcy szukamy przez google (region + owoce, np. cherry picking Cromwell, apple picking Timaru, kiwi picking Tauranga). List nie zobowiązuje do zatrudnienia – gdy po otrzymaniu wizy odezwałam się do pracodawcy, ten stwierdził, że nie potrzebuje więcej ludzi. Firmy nic nie ryzykują, dając ci list, więc nie jest trudno go otrzymać.
Niech was nie zwiedzie ta radosna twarz, na widok aparatu załącza mi się tryb instamodelki |
Czereśnie
Firm
jest tysiąc, każda ma inne reguły – w samym Cromwell ceny za wiaderko czereśni wahały
się od czterech do piętnastu dolarów za wiaderko, w zależności od wymagań
dotyczących rozmiaru i koloru. Ja zarabiałam ponad tysiąc dolarów tygodniowo,
ale mam znajomych, którzy nigdy nie przekroczyli ośmiuset dolarów, i takich,
który kosili po dwa kafle. Pracowaliśmy w godzinach 6-14:30, pięć dni w
tygodniu, więc po pracy mieliśmy cały długi dzień dla siebie.
Kto z moich czytelników wiedział, że kiwi rośnie na pnączach jak winorośl? |
Jabłka
Na
jabłkach zarobiłam tysiąc dolarów w cztery i pół dnia pracy, co jest moim
rekordem, ale firma niechętnie mówiła nam, ile zarobimy (wypłata zależna od
jakości jabłek w skrzyniach, tzn. odpowiedni kolor i brak zadrapań), więc po
piątym dniu rzuciliśmy wszystko w diabły i pojechaliśmy dalej.
Do
tej pory trochę żałujemy.
Kiwi
złote, zielone, czerwone
Zbiory
kiwi trwały najdłużej, ale też najbardziej różniły się w cenach. Złote kiwi
(pierwsza połowa sezonu) są płatne lepiej od zielonych (druga połowa sezonu),
ale zielone zbiera się szybciej. Kiwi zbiera się w zespołach 5-15 osób, co
oznacza, że jak trafi ci się leń lub ciamajda, to będziesz rwał owoce na jego
wypłatę, a jeśli trafisz na mistrzów rwania, to oni będą dokładać tobie. Warto
więc poszukać pracodawcy, który obiecuje „leveled teams” – i takiego, który nie
robi piętnastoosobowych zespołów, bo to zawsze spowalnia.
Kiwi
zbiera się w godzinach 8-18, chyba że pada – wtedy trzeba czekać, aż kiwi
wyschną. To oznacza, że czasem budzisz się o siódmej rano, by odkryć, że
zaczynasz o dwunastej, siedzisz na tyłku do jedenastej, gdy znów zaczyna mżyć,
i każą ci czekać do drugiej, nim otrzymasz dzień wolny. Czasem pracujemy siedem
dni w tygodniu. Czasem mamy niewyrównane zespoły. Czasem się nienawidzimy, ale
częściej jednak kochamy i trzymamy sztamę, zagrzewając się okrzykami do pracy.
Praca
była zależna od pogody, więc godziny mojej pracy były frustrująco nieregularne
– 20-40h tygodniowo. Wypłaty wahały się od 1000-1400 dolarów tygodniowo.
A tu na przykład nie widziałam fotografa i nie zdążyłam uruchomić komendy tryb instamodelki |
Na
co zwrócić uwagę?
Jeśli
nie mieszkacie w Nowej Zelandii i nie macie tysiąca znajomych
działających jak porównywarka ofert, zachęcam do zrobienia researchu na
fejsbukowych grupach. Moje informacje wam nie pomogą, bo co roku wymagania/ceny
się zmieniają. Prócz ceny za wiaderko/skrzynię warto dopytać, czy pracodawca
zapewnia zakwaterowanie.
Czy
wrócę do zbiorów?
Niestety...
Tak! Już niedługo wrócę do sadu na czereśnie, bo była to najlżejsza i najmniej frustrująca praca – do pracy w nierównym zespole i szefa każącego czekać, czy za godzinę nie będzie już padać, trzeba mieć cierpliwość, której mnie brak ;)
W czereśniach
lubiłam to, że nigdy nie czułam się zbyt wolna/szybka – moje wiaderka były
tylko moje i nikomu nic do tego, czy leciałam jak piorun, czy pełzłam jak krwawiąca
salamandra, co to widzi czereśnię pierwszy raz w życiu.
Komu
polecam?
Wiza za pięćset dolarów plus bilet lotniczy… Jeśli chcecie tylko sobie dorobić, łatwiej i szybciej odłożycie kasę w UK czy Norwegii. Jeśli wolicie lżejszą fizycznie pracę, możecie spróbować szczęścia jako zagraniczna au pair, animatorka lub wolontariuszka w hostelu.
Ciekawy post Miko :) Czyli tam, gdzie jesteś idzie zarobić. Swoją drogą od strony zmarłego ojca mam jakąś rodzinę w Australii, ale kontakt z nimi się urwał w czasach PRL - u . Serdecznie pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post.
OdpowiedzUsuń