Wyspa Ani Shirley: śladami L.M.Montgomery



W młodości L.M.Montgomery widziała, jak jej ukochana wyspa wyludnia się – każdy ambitniejszy chłopak i dziewczyna wyjeżdżali na kontynent bądź do Stanów. Przelewając obrazy z dzieciństwa na strony jej książek – na czele z Anią z Zielonego Wzgórza – Maud udało się wciągnąć Wyspę Księcia Edwarda na literacką mapę świata. Ostatecznie, to właśnie jej historie uratowały wyspę: obecnie większość jej mieszkańców żyje z turystyki. Ale Wyspa to nie tylko Zielone Wzgórze, a także zapierająca dech w piersiach natura, cudowni ludzie i wiele magicznych zakątków, o czym zaraz wam opowiem.

Tym, którzy są na blogu po raz pierwszy, polecam poprzednie wpisy z serii: Autostopem przez Kanadę i Wizyta na Zielonym Wzgórzu.

"Jakże te czerwone drogi są dziwne! Kiedyśmy wsiadły do wagonu w Charlottetown i te drogi zaczęły przed nami migać, spytałam pani Spencer, dlaczego są takie czerwone. Odpowiedziała, że nie wie i żebym ją, na miłość boską, zwolniła od tych ciągłych pytań… Powiedziała, że pytałam ją na pewno co najmniej tysiąc razy… Być może, ale jakże zrozumieć rozmaite rzeczy, jeśli nie można zadawać pytań? No i dlaczegoż te drogi są czerwone?"

Park Narodowy Wyspy Księcia Edwarda
Został założony na krótko przed śmiercią pisarki, której książki były wielką motywacją dla jego utworzenia. Dzięki temu, bardzo trzeźwemu podejściu ówcześnie rządzących każdy, kto dzisiaj spaceruje w tej części wyspy może zobaczyć dokładnie to samo, co mała Maud widywała w dzieciństwie i co później duża Maud, siedząc w kuchni, jedynym ogrzewanym pomieszczeniu w domu dziadków, opisywała w bajkowym Avonlea.


Tak jak już wspominałam, komunikacji publicznej na Wyspie zasadniczo nie ma: z wyłączeniem busa łączącego główne miasto, Charlottetown z Zielonym Wzgórzem. Sprawdziłyśmy, odkryłyśmy, że bus w jedną stronę kosztuje dwadzieścia dolarów i poszłyśmy łapać stopa.
W podróżowaniu po wyspie miałyśmy szczęście pierwszego dnia, drugiego dnia też miałyśmy szczęście, i dopiero trzeciego dnia… żartuję, też miałyśmy szczęście.


Ruch w okolicy był taki, że zdjęcie na środku ulicy nie stanowiło żadnego problemu. W ciągu pół godziny minęły nas trzy samochody.
Syryjski uchodźca wysadził nas u wejścia do parku (cena wstępu do parku to 7,8 CAD – 23zł – w czasie sezonu, bezpłatnie poza sezonem). Wokół nie było żywej duszy, więc urządziłyśmy sobie krótki spacer wzdłuż wybrzeża i godziłyśmy się powoli z tym, że utkniemy tu na zawsze, gdy zatrzymał się dla nas trzeci samochód, który widziałyśmy: małżeństwo z Ontario – centralnej Kanady – do których w odwiedziny przyjechały dwie sąsiadki. Akurat urządzali im wycieczkę po wyspie, więc zabrałyśmy się z nimi. Dowiedziałyśmy się przy okazji, że powszechną praktyką jest kupowanie sobie domku na wyspie na emeryturze.

Słońce nie zaszczyciło nas swoją obecnością, ale mogę uwierzyć, że przy ładnej pogodzie te klify rzeczywiście są czerwone :)
Pokazali nam North Rustico. To tutaj – wskazali na pewien budynek – pewnemu mężczyźnie zmarł syn i od tamtej pory w czasie świąt obwieszał swój dom lampkami tak, by jego syn widział go z nieba. W jego ślady poszła cała wioska i od tamtej pory jest najjaśniejszym punktem wyspy w grudniu. My, pasażerki, zrobiłyśmy głośne „oooch”, a nasz kierowca kręcił głową, mówiąc, że to wygląda jak kiermasz kiczu i tandety. Poza tym pokazali nam posąg rybaka, który mieszkańcy ufundowali po tym, jak rok temu mężczyzna zmarł.


Srebrny Gaj – wizyta w Park Corner
W Park Corner mieszkała ukochana ciocia Maud - Annie Campbell i kuzynostwo, z którymi była blisko przez całe życie. Frede, najmłodsza z rodzeństwa, była jej prawdziwą bratnią duszą, ale i z pozostałą dwójką Maud była blisko. To tutaj dziewczynka mogła odtajać po rygorze domu w Cavendish i rozkwitać w kochającej atmosferze. W kuchni Park Corner stała „błękitna skrzynia Elizy Montgomery”, którą polscy czytelnicy będą kojarzyć z Historynki, gdzie Rachela Ward, po złamanych zaręczynach, schowała wszystkie podarunki ślubne do niebieskiej skrzyni i wyjechała. Tajemnicza zawartość przez lata pobudzała wyobraźnie najpierw Maud i jej kuzynów, a potem przyjaciół Historynki - i jej czytelników.


Obecnie Park Corner funkcjonuje jako muzeum Montgomery i nadal jest w rękach rodziny Campbellów. W czasie mojej wizyty poznałam Pam Campbell, która chętnie opowiadała o okolicy – przyznam szczerze, że połączenie zmęczenia i zachwytu praktycznie odebrało mi mowę i z całej rozmowy pamiętam tylko, że przytakiwałam i uśmiechałam się, i nie zadałam żadnego z tysiąca pytań, które miałam w głowie.

Kolejny polski akcent :)

Po śmierci babci Maud Montgomery spakowała wszystko, co miała i wezwała narzeczonego, z którym była sekretnie zaręczona od kilku lat do Park Corner. To tu, w saloniku, wzięła ślub. Nie robiłam zbyt wielu zdjęć, bo nie planowałam jeszcze wtedy żadnego bloga, a też samo doświadczenie przeżywałam tak, że zdjęcia nie były mi w głowie.
Pokój, w którym nocowała Maud w czasie swoich wizyt w Park Corner.
A wiecie, co było fajnego w tym saloniku?
GABLOTKA.
By odświeżyć nam pamięć, przytoczę fragment Ani z Zielonego Wzgórza (w tłum. Rozalii Bernsteinowej):

Pani Thomas, u której mieszkałam, miała w swoim bawialnym pokoju oszkloną biblioteczkę, ale bez książek. Pani Thomas przechowywała w niej swą najdroższą porcelanę i słoiki z konfiturami, o ile je miała naturalnie. Jedne drzwi miały stłuczoną szybę. Pan Thomas wybił ją którejś nocy, gdy wrócił do domu pijany. Ale jedna szyba pozostała cała i przeglądając się w niej wyobraziłam sobie, że z tamtej strony w szafie znajduje się dziewczynka, moja rówieśnica. Nazwałam to moje odbicie Katie i przyjaźniłyśmy się bardzo, bardzo. Potrafiłam rozmawiać z nią całymi godzinami, szczególnie w niedzielę. Zwierzałam się jej ze wszystkiego. Katie była moją jedyną pociechą i radością! Wyobrażałam sobie, że szafa jest zaczarowana i gdybym tylko potrafiła wymówić odpowiednie zaklęcie, mogłabym ją otworzyć i wejść do pokoju, gdzie jest Katie, a nie półki z porcelaną i konfiturami. Wtedy Katie wzięłaby mnie za rękę i zaprowadziła w cudowne miejsce pełne kwiatów, słońca i elfów, gdzie byśmy żyły w wiecznym szczęściu.


Katie Maurice była fantazją z dzieciństwa Montgomery, a gablotka, w której ją spotykała, została przewieziona do Park Corner. Sprawdziłam szybkę ze wszystkich stron, ale niestety nie zobaczyłam się z Katie – kto wie, może wam się uda?

W salonie były dwie gablotki, zrobiłam zdjęcie nie tej, co trzeba. W tej gablotce ukazała mi się jedynie jakąś rozczochrana panna w różowym. Może następnym razem.
A tu dla porównania fragment Alpejskiej Ścieżki, autobiografii L.M.Montgomery (tłumaczenie stąd)

W naszym dziennym pokoju od zawsze stał wielki regał, w którym przechowywana była porcelana. Na każdym ze skrzydeł znajdowały się długie, owalne szyby, niewyraźnie odbijające wnętrze pokoju. Gdy byłam naprawdę bardzo mała, każde z tych odbić w przeszklonych drzwiczkach było „prawdziwą postacią” w mojej wyobraźni. Postacią z lewego skrzydła była Katie Maurice, z prawego – Lucy Gray. (...) W miarę, jak działałam coraz bardziej świadomie, Katie Maurice i Lucy Gray żyły w jasnym pokoju za regałem. Katie Maurice była małą dziewczynką, jak ja – i kochałam ją z całego serca. Mogłam stać przed tymi drzwiami godzinami i paplać z Katie, zwierzając się jej ze wszystkiego i wysłuchując jej zwierzeń.

A tu już prawdziwa gablotka dzięki uprzejmości Bernadety z www.kierunekavonlea.blogspot.com - dziękuję

 Mary zabrała nas na trasie z Hunter River – które było tak śliczne, że poprosiłyśmy parkę hipisów, by tu nas zostawili – do Park Corner tak okrężną drogą, że pojawiłyśmy się tam dopiero na godzinę przed zamknięciem. Mary nigdy nie bierze autostopowiczów. Uznała to za tak ważne, że poinformowała nas o tym trzy razy. Mary początkowo miała nas odwieźć tylko do stacji – bo nigdy nie bierze autostopowiczów, pamiętajcie – ale potem stwierdziła, że musi nam pokazać parę kątów, których nie znają turyści.


Zabrała nas na Cousins Beach, a potem jeszcze pod latarnię, pod którą oświadczył się jej mąż… i pod którą ona kilka lat później powiedziała mu, że spodziewa się dziecka. 

Cape Tryon - miejsce, gdzie znajdowała się latarnia kapitana Jima (Wymarzony dom Ani)

Co prawda Mary nigdy nie bierze autostopowiczów, ale pokazała nam jeszcze Yankee Hill – historię, którą pamiętałam z pamiętników Montgomery. Tu, w czasie sztormu dwieście lat temu rozbiło się wiele statków. Większość topielców została pochowana na wzgórzu, ale pewien Amerykanin postanowił przywieźć ciała trzech synów do domu - gdy załadował ich na statek, jednak ocean zbuntował się i zatopił ich po raz kolejny.
Pół godziny później w Park Corner zobaczyłam na ścianie zdjęcie Yankee Hill z czasów, gdy mieszkała tam Maud i poczułam, jakby w pokoju aż ciasno się zrobiło od duchów towarzyszących mi w tej wycieczce.
A gdy wyszłyśmy z Park Corner Mary czekała na nas na parkingu. Stwierdziła, że bała się, co to z nami będzie. Tylko pamiętajcie, Mary nigdy nie bierze autostopowiczów!

Yankee Hill, czyli Wzgórze Jankesów.

Podsumowanie
Wpis niebezpiecznie się rozrasta, a ja wciąż jeszcze mam wam do opowiedzenia historię o tym, jak zostałyśmy zupełnym przypadkiem zaproszone na herbatkę do Amiszów, jak łapałyśmy stopa w deszczu na zachód wyspy… i o tym, jak pewna misjonarka – dwudziestolatka, obecnie pracująca jako mechanik – zabrała nad do New London, domu, w którym Maud spędziła pierwsze dwa lata życia. Klikajcie „obserwuj” by nie przegapić następnej części :)


Za korektę merytoryczną wpisu dziękuję Bernadecie z bloga www.kierunekavonlea.blogspot.com, gdzie odsyłam wszystkich fanów Ani :)


2 komentarze:

  1. WOW! Fajne miejsca, nawet nie wiedziałam że Ania miała tak dużo z realnego świata w sobie :) Moja ulubiona seria za dzieciaka więc tez bym się chętnie udała na taką wycieczkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma naprawdę dużo, praktycznie każdy wątek w książkach Montgomery i każde miejsce ma swoje korzenie w rzeczywistości :) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl