Autostopem przez Kanadę - poradnik



Anię z Zielonego Wzgórza przeczytałam, mając osiem lat i wtedy postanowiłam pojechać do Kanady. Okazja na spełnienie marzeń pojawiła się wiele lat później, gdy po skończonej pracy wakacyjnej w Stanach stwierdziłam, że nie mogę przepuścić, będąc tak blisko, i kupiłam sobie bilet do Toronto. A potem było już tylko gorzej.
 
To na niebiesko to jedyna autostrada, jaka biegła przez tę część Kanady.
Nowy Orlean, miasto cudów
Katastrofa pierwsza: gdy miałam już bilet do Toronto, zaczęłam orientować się, jakie są drogi dojazdu na Wyspę. Okazało się, że możliwości były tragicznie drogie – mogłam wziąć dziesięć autobusów, kilka samolotów lub – najlepsza finansowo opcja – wynająć samochód w Toronto. Ale ja boję się jeździć dwudziestoletnim gruchotem po mojej wiosce na Mazurach, a co dopiero pokonywać w pojedynkę pół kontynentu!

Pogodziłam się już z tym, że tym razem Zielone Wzgórze przejdzie mi koło nosa, gdy w Nowym Orleanie, w czasie jednej z wycieczek po mieście, poznałam Niemkę. Odkryłyśmy zabawny zbieg okoliczności – obie miałyśmy kupione bilety do Kanady w jednodniowym odstępie. Znając się trzy godziny postanowiłyśmy spotkać się w Kanadzie i wspólnie łapać stopa na Zielone Wzgórze.

Trasa podróży
Specyfikacja techniczna: tysiąc sześćset kilometrów. Średnia pogoda w Kanadzie w październiku: -50°C.

Żartuję, 5-10 na plusie, ale było cholernie zimno i absolutnie październik odradzam. Autostop w Kanadzie nie jest szczególnie popularny, większość kierowców mówiła, że kiedyś się zdarzali, obecnie rzadko. Na całej trasie – a warto zaznaczyć, że Kanada to same pola i lasy, i jedna autostrada ciągnąca się od zachodniego wybrzeża po wschodnie – nie spotkałyśmy nikogo. Mimo tego, średni czas oczekiwania na podwózkę wynosił 20 minut, a nierzadko mniej.

Koszt wycieczki był niewielki - kilka kaw w Tim Horton's, kanadyjskim fastfoodzie. Jedzenie - ceny takie same jak w Stanach, nie odczułam tej "drożyzny", o której się mówi.

Polacy nie potrzebują wiz do Kanady – natomiast musimy mieć dokument eTA, który wypełniamy online na tej stronie. Koszt takiego dokumentu to 7 CAD (20zł). Na lotnisku zostaniemy jeszcze przepytani przez służbę celną.

Oprócz Wyspy chciałyśmy też obejrzeć kawałek Kanady, dlatego naszą podróż postanowiłyśmy podzielić na kilka etapów.
 
Ten znak - uwaga, łosie - był wszędzie. Wszędzie.
Kierowcy twierdzili, że łosie nam krzywdy nie zrobią, i że jeśli już jakiegoś spotkamy, to mamy go po prostu ominąć z daleka.
Toronto-Montreal
 Tutaj, zaraz po zostawieniu plecaka u hosta, wybrałam się do galerii, gdzie znalazłam na wyprzedaży puchatą, różową kurtkę. Początkującym autostopowiczom przypominam, że w łapaniu stopa bardzo ważne jest sprawienie dobrego wrażenia w mniej niż ćwierć sekundy (bo tyle kierowca ma czasu do namysłu). Nikt by się nie spodziewał, że ubrana na różowo blondyneczka poderżnie ci gardło i zabierze portfel, nie?
Na zdjęciach kurtka wygląda pomarańczowo - nie chciałam psuć kolorystyki bloga - jednak musicie mi uwierzyć na słowo, że w rzeczywistości była wściekle różowa.
Na Toronto miałam jedno popołudnie. Nie jest to miasto pełne zabytków i historii, powstało stosunkowo niedawno, a obecnie funkcjonuje jako centrum biznesowe. Ja chciałam zobaczyć w nim jeden budynek: ostatni dom Lucy Maud Montgomery.

Nie znalazłam żadnych oznaczeń, o adres musiałam pytać robotników naprawiających chodnik, a jedynym śladem, że to właśnie tu żyła i zmarła najpopularniejsza pisarka kanadyjska jest tablica w parku nieopodal.
 
Oczy ludzi, którzy wstali łapać stopa o szóstej rano.
Montreal-Quebec
Montreal zwiedziłam w drodze powrotnej, natomiast w Quebecu zostałyśmy na dwa dni u prawie siedemdziesięcioletniego Rogera. Roger był jednym z ciekawszych ludzi, których poznałyśmy w Kanadzie: emerytowany starszy pan, zabiegany jak pracująca matka czwórki dzieci. Chodził na spotkania emerytów, na kółko angielskiego, na imprezy charytatywne, odwiedzał dzieci i wnuki, a w czasie, gdy tam byłyśmy, szył sobie strój na halloweenową imprezę w domu starości.
W Quebecu mówi się po francusku. W ogóle sam Quebec bardzo przypomina stare, europejskie miasteczko.
No i oczywiście przyjmował w swoim domu couchsurferów! Biorąc pod uwagę, jak wiele obaw mają w tym wieku samotnie mieszkające osoby, warto docenić jego odwagę - czapki z głów. Sam nocował na CS-ie tylko raz, w lesie w Kostaryce, u mężczyzny, który żywił się wyłącznie tym, co sam wyhodował lub upolował.

Nie był z tej wizyty szczególnie zadowolony.

Roger zawiózł nas nad wodospad Montmorency – na załączonym obrazku. Gdy zorientował się, że słabo mnie słyszy (mam „cienki” głos), dostałam od niego mikrofon do noszenia na szyi. Dźwięk z mikrofonu wpadał prosto do jego ucha.
 
Słupek na szyi to mikrofon, za pomocą którego porozumiewałam się z Rogerem.
Quebec-Fredericton
Kilkaset kilometrów, które zaplanowałyśmy na ten dzień rozciągnęło się, gdy kolejni złapani przez nas kierowcy jechali „tylko kawałek”. Podpowiedź na początkujących autostopowiczów: jeśli jesteś w miejscu, gdzie ruch jest duży, nie warto się rozdrabniać. Lepiej jest odmówić raz czy drugi i poczekać na kogoś, kto zabierze nas na cały dystans. Nam jednak to nie przeszkadzało, świeciło słońce, miałyśmy cały dzień dla siebie, a z każdym z kierowców bawiłyśmy się wyśmienicie. 

Zostałyśmy podwiezione przez:
- mechanika jadącego na pogrzeb
- panią domu
- żołnierza, który był w przededniu wyjazdu do Iraku
- stylistkę psich fryzur
- pochodzącego z Izraela Ukraińca – kierowcę ciężarówki

Spodziewałyśmy się, że zatrzymywać się będą głównie mężczyźni, którzy mniej ryzykują i są odważniejsi od kobiet, jednak tak nie było. Kanadyjczycy to bardzo ufny i pomocny naród; nigdzie nie łapało mi się stopa tak dobrze, jak tutaj.
No proszę ja was, te widoki!
We Fredericton zatrzymałyśmy się u Anne, z którą w jeden wieczór zaprzyjaźniłyśmy się na tyle, że obiecałyśmy wrócić do niej w drodze powrotnej.

Przygotowania do Halloween. Kto zgadnie, jaką postacią z musicalu jestem?

Wyspa Księcia Edwarda
O Wyspie jest dostępna cała seria wpisów, dlatego tu skupię się na doświadczeniu autostopowym. Miałyśmy szczęście – na Wyspę dostałyśmy się za pierwszą podwózką, z emerytowanym żołnierzem, ojcem siódemki dzieci. Zatrzymałyśmy się w Charlottetown, stolicy.

Wokół Wyspy nie ma w zasadzie żadnej komunikacji miejskiej, jest jedynie bus turystyczny na Zielone Wzgórze, kontynuowałyśmy więc naszą przygodę: mając cztery dni, jeden spędziłyśmy w mieście, drugiego pojechałyśmy na północ, trzeciego na zachód, czwartego na wschód. Wyspiarze byli absolutnie cudowni i pokazywali nam wszystkie swoje ulubione zakątki. Z żadnym przewodnikiem nie zobaczyłybyśmy tylu miejsc, co z zupełnie przypadkowymi kierowcami.
 
Most Konfederacji prowadzący na Wyspę. Co ciekawe, wjazd na Wyspę jest bezpłatny, natomiast opuszczając ją należy zapłacić niecałe 50 CAD (140zł!) od samochodu (widzicie, warto łapać stopa, dzieciaczki)
Fredericton-Montreal

Anne była pięćdziesięciodwuletnią matką trójki chłopców, która właśnie postanowiła zmienić swoje życie i zaaplikowała na studia podyplomowe – w Wiedniu! Oprócz tego, Anne była damą – gdyby urodziła się kilkaset lat wcześniej, mogłaby zostać królową.

Ponieważ poprzednim razem wspaniale spędziłyśmy razem czas, tym razem zorganizowała dla nas obiad, na który zaprosiła rodzinę. Po obiedzie jej najstarszy syn zabrał nas na halloween party, a następnego dnia wraz z Anne odpracowałyśmy wartę w jadłodajni dla bezdomnych. Było to z pewnością najciekawsze dni, jakie spędziłyśmy w Kanadzie.

Dali mnie na wydawkę - przydało się doświadczenie z prac w Polsce :)

Montreal

Na jakikolwiek samochód czekałyśmy półtorej godziny, ale gdy już się zatrzymał – zabrał nas całą drogę do Montrealu, prawie dziewięćset kilometrów. Jeszcze w trasie spadł pierwszy śnieg, jakby dając nam znać, że pora już skończyć z autostopem.

Tam po raz ostatni nocowałyśmy razem – u artystycznej rodziny z Kolumbii  po czym nasze drogi się rozeszły. Ja pojechałam zobaczyć Niagarę, moja koleżanka kupiła bilet do Ottawy.
Wszystkie ściany w mieszkaniu pomalowane były przez rodzinę własnoręcznie.

Podróż na Wyspę była spełnieniem moich marzeń, jednak wielokrotnie przewyższyła oczekiwania i nie sposób opisać, jak wielką rolę odegrali w niej ludzie, których spotkałam na mojej drodze. Jeśli chcielibyście zorganizować sobie podobną przygodę, polecam ją z całego serca.

Trasa na wschód od Toronto była wystarczająco opustoszała, by cieszyć się naturą i wystarczająco zaludniona, by nie martwić się brakiem kierowców. Jedyne, co bym zmieniła, to porę roku. Październik jest już na to zbyt późny.

A w kolejnym poście zabiorę was na Zielone Wzgórze!

Ostatni przystanek w Kanadzie - wodospad Niagara - o którym opowiem jeszcze innym razem.

1 komentarz:

  1. Podziwiam twoją odwagę na tym wyjeździe ;) ten starszy pan musiał być niesamowity. Tak bardzo inny od tych naszych polskich staruszków ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl