Napisać taką książkę, żeby zmienić czyjeś
życie – to jest takie osiągnięcie, po którym pozostaje już tylko napawać się
swoim sukcesem, pijąc drinki pod palmą.
Zostałam nominowana do fejsbukowego wyzwania
czytelniczego, ale ja niespecjalnie lubię łańcuszki, nie cierpię zaśmiecania
tablicy i wręcz nienawidzę wrzucać na fejsa czegokolwiek (na prywatny profil dodałam
w ciągu dekady trzy zdjęcia, a początki prowadzenia fanpejdża przyprawiały mnie
o palpitacje).
Zasady zabawy były takie, by wstawiać same
zdjęcia najważniejszych książek naszego życia - bez opisów - ale dobrą stroną dorosłości jest to, że człowiek
uczy się łamać reguły i iść swoją drogą. No bo też co wy byście sobie o mnie
pomyśleli, widząc, co wstawiłam na ósmej pozycji? Bez wyjaśnienia ani rusz.
Gotowi dowiedzieć się, których bohaterów
literackich traktuję jak dobrych kolegów?
Dzisiejszy post sponsorują zdjęcia Zadumanych Osób Udających, Że Czytają z bezpłatnego banku zdjęć. Ja jednak potrzebuję mieć coś ładnego za przerywniki w tekście. |
8. Flavia Bujor – Proroctwo Kamieni
Tak, moi drodzy, w spisie książek mojego
życia wstawiam na wpół grafomańskie, słusznie zapomniane dzieło czternastoletniej
Francuzki. Książka jest dokładnie taka, jak możecie się spodziewać po młodej
osobie i za Chiny nie poleciłabym jej nikomu, chyba że naprawdę bardzo bym go
nie lubiła.
Dlaczego więc znalazła się na liście?
Ponieważ to od niej się zaczęło. Usłyszałam „czternastolatka napisała powieść”
i moja na wskroś polska, trzynastoletnia dusza ryknęła „ja nie potrafię?!
Potrzymaj mi Tymbarka”. Usiadłam do komputera rodziców, utworzyłam nowy folder i
zabrałam się do pisania, które z przerwami trwa już od dwunastu lat. Pierwszą książkę skończyłam pisać w
pierwszej klasie gimnazjum, i było to grafomańskie dzieło, przy którym
Proroctwo Kamieni jawi się jako pozycja godna Nobla.
A potem było już tylko gorzej.
(Nowym czytelnikom wyjaśniam, że jestem w
trakcie przebijania sufitu: czekam na premierę pierwszej powieści, a parę
kolejnych szuka domu.)
Komu polecam? Młodym osobom, które stawiają pierwsze kroki w fantastyce i potrzebują odrobiny zachęty, by dać się ponieść marzeniom.
7. Całe zdanie nieboszczyka – Joanna Chmielewska
Chmielewska jest grafomańską mistrzynią.
Główną bohaterką jej książek jest Joanna, osoba obdarzona jej wyglądem,
charakterem i geniuszem (zna kilkanaście języków, wygrywa miliony w wyścigach
konnych, a jak trzeba, to przekopie się pod zamkiem za pomocą SZYDEŁKA i
jeszcze wyjdzie z tego ze zdrowo nawilżoną cerą). Książki Chmielewskiej
zaczęłam czytać jeszcze w podstawówce i już wtedy o ból głowy przyprawiały mnie
rozważania, które elementy jej książek były prawdziwe.
Chmielewska nauczyła mnie, że gdy raz
zaufasz autorowi, pozwolisz mu na wszystko. Dasz się wysłać do Brazylii, w
pojedynkę przepłynąć Atlantyk i przekopać pod zamkiem - tak tak, szydełkiem. Bez
żadnych kłopotów z zawieszeniem niewiary. Autorytet pisarza to potężne narzędzie.
Książki Chmielewskiej pełne są szczegółów,
ogromnej wiedzy na temat trupów, wyścigów i szydełek, szyderczo pięknego humoru
i intryg kryminalnych, które w żaden sposób nie powinny trzymać się kupy, ale
ty nie jesteś w stanie tego zauważyć, bo jesteś zbyt przejęty tym, że wraz z Joanną właśnie kradniesz motorówkę z brazylijskiej willi Bardzo Złego Blondyna.
W moim literackim rozwoju – Chmielewska
była niezastąpiona, bo nie ma drugiej pisarki, która by odwalała taki szajs co
ona, z taką klasą, wdziękiem i humorem. I tak bardzo bez sensu. Ufajcie swoim
pisarzom.
Komu polecam? Osobom, którym brak wrodzonej bezczelności, przebojowości i pewności siebie. Idzie się sporo od Joanny nauczyć.
Także fanom szydełkowania.
6. Janka z Latarniowego Wzgórza – L. M. Montgomery
Ci z was, którzy są ze mną dłużej, wiedzą,
że mam z panią Montgomery historię długą i skomplikowaną, która ostatecznie
skończyła się pisaniem licencjatu i magisterki na podstawie jej książek, a
także moją autostopową podróżą na Zielone Wzgórze. Wy to nazwiecie obsesją, ja
powiem - przyjaźń.
Bo kto inny jest tak fajną koleżanką jak laska, która zmarła siedemdziesiąt lat temu, nie?
Nie przepadałam nigdy jakoś specjalnie za
Anią z Zielonego Wzgórza. Była zbyt radosna, nie wiem, może ja po prostu lubię
ponurych ludzi. Dużo lepiej dogadywałam się z Emilką, którą nazywam Anią 2.0 –
również sierotą, ale już poważniejszą i ciemniejszą.
No dobra, to co tutaj robi Janka?
Janka, Jane, Jana to trochę zapomniane
dziecko Montgomery, nawet nie w połowie tak dopracowane i ambitne jak jej
wcześniejsze dzieła (książka jest jedną z ostatnich w życiu LMM). Janka to
dziecko, które łaknie miłości i docenienia, choć ma przecież rodzinę. Utożsamiałam się z nią dużo łatwiej niż z sierotami, które w wieku czterech lat już pracowały jako profesjonalne nianie dla osiemnastu par bliźniąt.
Po Jankę jednakże upomina się ojciec, a
gdy przyjeżdża na Wyspę Księcia Edwarda, razem kupują dom, w którym dziewczynka
staje się królową. Sama sprząta i gotuje, dekoruje dom tak, jak się jej podoba
i zaprasza przyjaciół w odwiedziny. Pozostałych siedem miesięcy w roku spędza
jak w letargu, tłamszona przez rodzinę, która uważa, że jest tępawa i nudna, by
na lato wracać do domu, gdzie wszyscy ją kochają i doceniają to, kim jest.
Do Janki wróciłam przy pisaniu licencjatu,
jako że książka została wydana w trzech zupełnie różnych wersjach (Jane of Lantern Hill, Jana ze Wzgórza Latarni, Janka z Latarniowego Wzgórza). Analiza tych
tłumaczeń była dla mnie czystą przyjemnością – podobnie jak dawana mi przez
książkę nadzieja, że pewnego dnia znajdę swoje Latarniowe Wzgórze.
Komu polecam? Osobom, które czują, że wciąż jeszcze nie znalazły swojego miejsca w świecie, a także tym, którzy czują się niedoceniani.
5. Przeminęło z wiatrem – Margaret Mitchell
Gdy pewnego razu skrytykowałam opowiadanie
ze słowami, że nie polubiłam głównego bohatera, dostałam odpowiedź „a czy
głównego bohatera trzeba lubić?”.
Niby nie, ale jednak…
Gdy wchodzimy do cudzej głowy na
kilkanaście godzin czy dni, dobrze jest mieć trzymać za kogoś kciuki. Za
Scarlett z początku nie można, bo to nieznośne stworzenie.
A potem Scarlett dostaje po tyłku i już
trochę można. A potem dostaje po tyłu jeszcze bardziej. I bardziej. I bardziej.
A gdy wreszcie skończy obrywać, dostajemy przepiękny obraz kobiecego PTSD,
chyba jeden z pierwszych w literaturze – obraz kobiety rzucającej się na
jedzenie jak żebraczka, choć jej każdy posiłek składa się z kilkunastu
wykwintnych dań, oraz budzącej się z krzykiem w środku nocy lata
po wojnie.
Scarlett nie prosiła o wojnę. Nikt jej nie
dał wyboru. Nie powinna jej nawet przeżyć, bo jedyne, czego ją dotąd uczono, to
bycie damą – skromną, wierzącą, obdarowującą innych miłością. Tymczasem
Scarlett kończy kopiąc w polu ziemniaki, goniąc świnie i zabijając żołnierzy,
którzy podniosą na nią rękę. A to wszystko ze świadomością, że od jej
wytrwałości zależy życie całej jej rodziny.
I udaje jej się przeżyć wojnę – ale za jaką cenę!
„Przeminęło z wiatrem” to niewiarygodna w
swej złożoności książka, imponujące studium wyobrażenia wojny, jakie zachowało się w
głowach osób, które ją przeżyły – niezgodności historyczne pokazują, jak
południowcy idealizowali przedwojenne życie i posiadanie niewolników – oraz
przepiękne w swej złożoności charaktery.
Ja Mitchell polubiłam tak bardzo, że odwiedziłam jej dom w Atlancie.
Wpis rozrósł się już do nieprzyzwoitych
rozmiarów, dlatego za kilka dni zapraszam was na część drugą. Zapraszam do lajkowania fanpejdża, by być na bieżąco, a tymczasem czekam w komentarzach na wasze odpowiedzi - jaka jest najważniejsza książka waszego życia?
Też mam takie książki, które zostawiły we mnie ślad. I nie sposób oprzeć się wrażeniu, że przez lata ożyły w mej pamięci i zazdrośnie strzegą swego miejsca w moim sercu.
OdpowiedzUsuńNie znam żadnej z twoich książek. Ale gdybym tak miała wybrać 8 książek mojego życia... cóż... długo by się zastanawiać ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Przeminęło z wiatrem. 😊
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale nie czytałam "Przeminęło z Wiatrem", chociaż planuję lekturę już od lat. Niniejszym pokornie udaję się w odmęty internetu zakupić ebooka i nadrobić to haniebne zaniedbanie :)
OdpowiedzUsuń