W ciągu ostatnich paru miesięcy w
łapki wpadły mi dwie pozornie różne książki, które jednak wywołały we mnie
jednakowe znużenie i irytację.
W recenzjach do obydwu z nich
przewijały się słowa: sagi śląskich rodzin, kobiece, mocne, realizm magiczny.
Mój komentarz: pff.
Lubimyczytac to dziwny portal
Do regularnego czytania wróciłam
ponad rok temu i wtedy też zaczęłam zaglądać na portal LC.
Pierwszy dysonans nastąpił, gdy
odkryłam, że debiut polskiej autorki ma średnią ocen ponad osiem i praktycznie
same pozytywne recenzje, podczas gdy w mojej opinii żadna osoba o zdrowych
zmysłach nie mogłaby szczerze i z ręką na sercu powiedzieć, że ta książka jest
dobra.
No, ale gusta są różne, więc
wzruszyłam ramionami i zapomniałam o sprawie.
W tym roku jednak sytuacja
powtórzyła się już tyle razy, że przestałam ufać recenzjom książek polskich
autorów. I to nie tylko problem LC, bo blogi książkowe również chwalą wszystko.
WSZYSTKO.
Nie jest trudno znaleźć rozwiązanie
tej zagadki – blogerki otrzymują książki z wydawnictw w zamian za recenzje.
Negatywne recenzje oznaczałyby koniec współpracy.
No i różne gusta, wiadomo. Możliwe,
że ja i moi znajomi jesteśmy kapryśnymi, wybrednymi potworami bez serca.
Co to za książki?
“Czarne miasto” Marty Knopik to śląska saga;
historia kobiety i jej dwóch córek, a przez nie także całej rodziny. Niektórzy
nazywają ją realizmem magicznym, bo prawdopodobnie nigdy nie przeczytali
definicji tego gatunku w encyklopedii.
A szkoda, bo ja realizm magiczny
wielbię i właśnie ten gatunek skusił mnie, bym sięgnęła po książkę. Poradnik
praktyczny: jak zniechęcić czytelnika na starcie, eksponat 1. Obiecaj mu coś,
czym twój produkt nie jest.
Już wyjaśniam: w realizmie magicznym
elementy fantastyczne są traktowane jako normalne (tysiącletnia babcia nikogo
nie dziwi), w tej książce magiczny świat jest schowany przed ludzkim wzrokiem i
zaskakuje bohaterki swoim istnieniem.
“Od jednego Lucypera” Anny Dziewit-Meller to również
śląska saga; przeplatająca się historia dwóch kobiet, żyjącej współcześnie
emigrantki, która uciekła do Holandii przed polskim seksizmem oraz jej żyjącej
w latach 40. XX wieku krewnej.
I tu trafiły się porównania do
Marqueza (“Sto lat samotności” jako innej sagi rodu) - szkoda tylko, że książka
Dziewit-Meller to maleńki szkrab na dwieście stron... I wiecie co? Nie da się
napisać sagi żadnego rodu w dwustu stronach, nawet gdyby to był ród Januszy,
którzy nigdzie nie byli, nic nie widzieli i niczego w życiu nie dokonali.
“Czarne miasto” skończyłam, choć
tylko i wyłącznie dzięki audiobookowi, “Od jednego Lucypera” porzuciłam w 70%,
choć wbrew temu uważam, że ta druga książka jest trochę lepsza. Już wyjaśniam
dlaczego.
Fabuła? A po co to komu?
Nie wymagam strzelanek i pościgów.
Wolne książki też są fajne. “Wężowy król” Radka Raka zawiera odrobinę akcji,
ale ma historię i prowadzi ją od początku do końca. A ja kocham “Wężowego
Króla”.
Książki Knopik i Dziewit-Meller
odznaczają się brakiem historii lub też uciekania od głównego wątku na tak
długo, że można zapomnieć, że jakiś wątek tam był. Zamiast tego otrzymujemy
scenki z przeszłości, które mają tworzyć obraz śląskich rodzin. No i go tworzą,
ale skutkiem ubocznym takiego pisania książek bywa ciężka choroba, czytelnicza
narkolepsja.
O ile autorka Lucypera jeszcze
próbuje, bo zawiązuje akcję i dopiero wtedy rozdrabnia się w obrazkach – o tyle
autorka Miasta, mam wrażenie, napisała pierwszych sto stron bez większego
pojęcia o tym, co chce powiedzieć i dopiero gdzieś w połowie przyszedł jej
pomysł na zaskakujące zakończenie, więc zapychała książkę aż do słusznej
objętości i dopiero wtedy zaserwowała nam plot twist. Był on zresztą całkiem
fajny i myślę, że gdybym nie była tak wymęczona lekturą, szczerze by mnie
ucieszył, bo lubię, jak mnie autor nabija w butelkę.
Niestety, pomimo tych prób, obie
książki w większości składają się ze scenek, z których nic nie wynika i
wycięcie którejkolwiek z nich nie zmieniłoby w historii nic. Scenka za scenką,
obrazek za obrazkiem. Tu podpaski, tam sąsiedzi. Przez strony przewijają się
dziesiątki bohaterów, a im więcej ich się tłoczy, tym bardziej stają się
czytelnikowi obojętni.
Ideologia
Feminizm się ostatnio świetnie
sprzedaje, co jest samo w sobie super, bo ja z tych, co lubią takie klimaty.
Obie “śląskie sagi” są nastawione na pokazywanie siły kobiet, co wydaje się
wdzięcznym i przyjemnym tematem i sprawiło, że nastawiałam się na fajną
lekturę.
W tym miejscu odbiłam się kompletnie
od “Od jednego Lucypera”. To, co prezentuje autorka, balansuje gdzieś na
krawędzi radykalnego feminizmu, mizoandrii i popkulturowych klisz. “Uśmiechnij
się, będziesz ładniejsza”, przykłady seksizmu w pracy brzmiące jak klepane
formułki z podręcznika, to wszystko pewnie przemówiłoby do mnie, gdyby Lucyper
wyszedł dziesięć lat temu albo gdybym dostała go w swoje ręce jako nastolatka.
Żyjemy jednak w 2020 roku, a o
seksizmie i feminizmie powiedziano już wiele (i fajnie, że powiedziano i wciąż
się mówi!). Fraza słyszana tysięczny raz jednak staje się pustą kliszą. Brakuje
tu oryginalnej konkluzji czy chociaż ciekawszej formy, które odróżniłaby
książkę od milionów identycznych utworów pomstujących na złych facetów.
Monologi o cierpieniu kobiet, które
krwawią (szok niedowierzanie, kto to słyszał, żeby kobiety miały okres, ja na
pewno nie), rozwleczone opisy podpasek i miesiączek, wstyd przed mężczyznami,
którzy jednocześnie są słabi i zbędni, a o tym jak bardzo są zbędni, jesteśmy
wielokrotnie zapewniani.
Szkoda, że autorka nie uznała
mężczyzn za wystarczająco ciekawych by uwzględnić ich w tej sadze, bo myślę, że
wzbogaciliby historię.
Ale cóż, oni nie krwawią tak brudno
jak kobiety (tak, to z książki), więc są chyba zbyt nudni.
Język
Język jest dla mnie bardzo ważny.
Poprawność to absolutne minimum, ale uwielbiam zdania-perełki, głębsze myśli,
barwny język, błyskotliwe hasła przemycone mimochodem. Zapewne dlatego jarałam
się jak pochodnia “Wężowym królem” Raka.
“Czarne Miasto” i “Od jednego
Lucypera” to książki z całą pewnością napisane poprawnie.
Na przykład nie ma w nich literówek.
Żarty na bok. Językowo wybija się
“Od jednego Lucypera”. To książka napisana poetycko, z przemyślanymi opisami i
bogatym słownictwem. Świetne są dialogi zapisywane w gwarze śląskiej, ale z
jednoczesnym umiarem – tak, by czytelnik wszystko rozumiał.
Poetyckość chwilami zaczyna nużyć, a
nadmiar przymiotników przeciąża opisy. Trzeba jednak docenić barwny styl i
przede wszystkim wysiłek, by ten język był “jakiś”.
Trzeba to docenić, mimo że książka
zaczyna się najdłuższym w historii literatury opisem kołdry. Autorka uczciwie,
od pierwszej strony, zapowiada, jak będzie wyglądała jej książka.
I tej obietnicy niestety dotrzymuje.
Podsumowując
Dam sobie na razie spokój ze
śląskimi sagami. Szkoda, bo to naprawdę wdzięczny temat i jestem przekonana, że
pewnego dnia pojawi się w Polsce autor, który stworzy zajmującą historię, od
której nie będę mogła się oderwać.
Ale to jeszcze nie dziś.
te recenzje w większości nie pokrywają się z moimi odczuciami. Nie wiem, może też jestem zbyt wymagająca, albo po prostu nikt mi nie płaci by się pozachwycać czymś co na to nie zasługuje?
OdpowiedzUsuńchodziło mi o recenzje właśnie na Lubimy Czytać:) Co nie wejdę na jakąś polską nowość to od razu co najmniej 7,5 ;)
Usuńo ,,Od jednego Lucypera" nie słyszałam, ale ,,czarne miasto" swego czasu bardzo chciałam przeczytać, a później o tej książce zapomniałam. Ja lubię długie opisy, ale do pewnego momentu.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Ja sam nieco piszę - na Księdze Nocy, tytuł: "Wielkie Oczekiwanie". Na LC też jestem obecny, ale sporadycznie. Mam tam zaległości. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny u mnie :)
OdpowiedzUsuńNiezbyt lubuję się w sagach śląskich, a o wspomnianych przez Ciebie tytułach nie słyszałam. I widzę, że dobrze. Żałować nie będę. :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze nigdy sag śląskich :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej sagi śląskiej, ale na pewno po tę nie sięgnę. ��
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem Twoje zdziwienie - bo ja też jestem często wręcz zszokowana opiniami na LC... a porównanie do "Stu lat samotności" twórczości tej pani to już nawet śmieszne nie jest, ale straszne
OdpowiedzUsuńDziwna sprawa z tym LC
OdpowiedzUsuńJa takich książek nie czytam, feminizm mnie interesuje i jestem za nim, ale nie jak jest radykalny
Też jestem na LC i czasami recenzje czytelników mnie zaskakują, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Zostawiam tam też swoje opinie.
OdpowiedzUsuńNajdziwniejszym zjawiskiem jednak są blogi recenzenckie, przeważnie prowadzone przez nastolatki. Problem polega na tym, że bardzo często dostają do zrecenzowania książki, które nie leżą w ich guście i wtedy jadą po nich jak po szczurze i niekoniecznie to jest adekwatne do jakości treści. (Nie zauważyłam, by wzdragały się przed negatywnymi opiniami).
Oczywiście na plus oceniają wszystkie obyczajówki, przygodówki wakacyjne i książki o miłości. Zauważyłaś to?
Moim zdaniem jest to nieprofesjonalne podejście wydawnictw, które wchodzą z tymi dzieciakami we współpracę. Wiadomo, że mają te blogi bardzo poczytne, wypromowane itd, ale są to treści nierzadko krzywdzące dla autorów, zwłaszcza debiutantów.
Przez nieznajomość tematu dziołchy uznały, że moja książka jest napisana staropolszczyzną i jest szalenie trudna. Daj Boże żebym potrafiła pisać staropolszczyzną, może Nobla bym dostała...
To była kpina w żywe oczy. Za największą wadę mojej powieści uważają dobór imion bohaterów. Rozumiesz?
Ocena oczywiście negatywna, komentujący uznali, że nie będą kupować. ;]
Znalazłam za to recenzję osoby dorosłej, która wyceniła powieść na plus, opisują ją jako lekką i przyjemną do czytania. Opinia jak dzień do nocy.
ja już naprawdę dawno nie czytałam nowości :) często odkopuję stare książki gdzieś w czeluściach legimi. A gdy o jakiejś piszę na blogu, nikt o niej nie słyszał :) za to nowości przewijają się na każdym jednym blogu, do znudzenia...
OdpowiedzUsuń