
Tak naprawdę to was oszukuję, bo rok stuknął mi gdzieś w lipcu, a więc rok i dwa miesiące temu, ale byłam wtedy zajęta walką o przeżycie w pogrążonej w zimie Nowej Zelandii. Jednak to właśnie w zeszłym roku we wrześniu osiadłam w blogowaniu na stałe.
Rok.
Co się zmieniło? Czego się nauczyłam
w rok blogowania? Porażki i sukcesy, tylko dziś, tylko u mnie. Zapraszam.
Porażka: brak rutyny
Zdecydowanie moja największa
bolączka! Całe życie staram się wprowadzać namiastkę rutynę i powoli już
zaczynam godzić się z faktem, że ja tak nie potrafię. Wiecie, jak ważne jest
tworzenie nawyków, wie o tym każdy, kto kiedykolwiek interesował się
samorozwojem.
Najlepsi pisarze tworzą codziennie.
Ray Bradbury nie opuścił ani dnia pisania przez siedemdziesiąt lat. Stephen King
bierze wolne tylko w swoje urodziny. Podobno blogerzy powinni wrzucać coś
minimalnie dwa razy w tygodniu.
Rutyna to klucz do sukcesu. Nawyk to
jedyny sposób, by osiągnąć swój cel.
Takiego wała.
Jestem człowiekiem, który ma
kilkutygodniowe napady aktywności i pasji, po których porzuca projekt na kilka
miesięcy. Gdy piszę książkę, pracuję nad nią dziesięć godzin dziennie przez
parę tygodni, aż ją skończę i zamknę w szufladzie, ale wtedy nie mam głowy do
bloga czy opowiadań. Na artykuły na bloga mam pięćdziesiąt pomysłów albo zero.
I chyba muszę się pogodzić z tym, że
tak to już będzie wyglądało. Z pewnością mi tego szkoda, bo planowałam
regularne blogowanie.
Sukces: mnóstwo pisania
Przez ostatnich dwanaście miesięcy
pisałam duuuuuużo. Żonglowanie zobowiązaniami pomogło mi utrzymać niesłabnącą
motywację i frajdę z dość nudnego w swej istocie aktu klepania w klawiaturę.
W ciągu roku napisałam sześćdziesiąt postów na bloga, kilkanaście opowiadań (część nawet wyróżniono, o czym donosiłam na fanpejdżu) oraz... napisałam trzy książki! Podpisałam dwie umowy wydawnicze, a trzecia – najbardziej podróżnicza, bo dziejąca się w Nowej Zelandii – wciąż jeszcze szuka domu.
Skupienie się na podróżach i pisaniu
pozwoliło mi osiągnąć życie, o jakim marzyłam jako dziecko i nastolatka. I
wiecie co? Patrząc na dorosłych w moim otoczeniu, nigdy bym się nie
spodziewała, że mi się to uda.
Porażka: blogaskowy adres
“Alecojak” było adresem tymczasowym
i założonym bez żadnego namysłu i pomysłu. Nadal planuję przeniesienie się na
platformę z nazwiskiem i końcówką .pl, ale w tym szalonym życiu trudno mi
znaleźć czas, by to zrobić, zwłaszcza że o tych sprawach nie mam pojęcia. A
przenosząc się na pewno będę chciała poprawić starsze posty.
Szablon strony, choć powierzchownie
doskonale odpowiada moim potrzebom, trzyma się jak papier na ślinę. Czasem na
głównej mam tylko dwa posty, a czasem sześć.
Pewnego dnia się ogarnę.
Sukces: zdjęcia
Zdjęcia, które wstawiałam tu na
początku, były tragiczne, przefotoszopowane i dziko pomarańczowe (wciąż jeszcze
zobaczycie tego przykład w zakładce Pisarka) lub też kompletnie
niedopasowane do treści (Jak zostać pisarzem).
Obecnie dużo lepiej ogarniam
Lightrooma, tworzę własne presety, a i same zdjęcia wychodzą dużo lepiej.
Cieszę się z czasu, jaki poświęciłam
na tę naukę - fotografie z podróży będą pamiątką na całe życie, więc zawsze
chciałam, żeby były jak najładniejsze.
Porażka: nie umiem ściągać czytelników
Mam kilka postów, które
wypozycjonowały się w google cudownie i dzięki nim ruch na mojej stronie nie
ustaje, nawet gdy znikam na kilka miesięcy. Te posty to m. in. samodzielna nauka języka hiszpańskiego czy ciekawostki o Los Angeles.
Jaki mam problem?
Nadal nie rozumiem, jak mi się to
udało. Nie wiem też, czemu czasem dopracowane, wartościowe posty, nad którymi
spędzam masę czasu, odwiedza garstka osób, a inne, pisane naprędce i bez
pomysłu, stają się przebojami sezonu, jak Dziewczyna sama w podróży.
Sukces: jest nas już prawie 400!
Nie mam pojęcia, czy to dużo jak na
rok blogowania, czy wręcz przeciwnie. Ja jestem dumna z tego wyniku. Przez ten
rok przeprowadziłam z wami dziesiątki rozmów, poznałam wiele inspirujących osób
i na stałe zadomowiłam się na znienawidzonym wcześniej facebooku.
Cieszę się, że jesteście.
Dziękuję!
Ilość czytelników to również moja porażka. Nie mam pojęcia jak promować bloga a jednocześnie nie robić tego pod wyświetlenia i promocje. Myślę, że trzeba poczekać a oni przyjdą sami. Gratuluje roku bloga!
OdpowiedzUsuńblog youtube
Dzięki! Ja też nie chcę pisać pod publiczkę, ale fajnie by było jednak trafiać do ludzi :D
UsuńMyśle, że 400 osób to serio dużo! Gratuluję sukcesów, a porażki no cóż... musi być równowaga w życiu hehe
OdpowiedzUsuńDzięki! I ja się cieszę z tych czterystu :D
UsuńRutyna nie wydaje mi się dobra a zwłaszcza blogerska. Publikowałam 3 razy w tygodniu, zaczęły napływać do mnie informacje od stałych czytelników, że to za często, że nie nadążają, bo choć chcą wszystko czytać, zaczęli opuszczać posty. Od tamtej pory dwa wpisy tygodniowo to jest absolutny max u mnie. Lepiej publikować nieco rzadziej lecz regularnie.
OdpowiedzUsuń"Nadal nie rozumiem, jak mi się to udało. Nie wiem też, czemu czasem dopracowane, wartościowe posty, nad którymi spędzam masę czasu, odwiedza garstka osób, a inne, pisane naprędce i bez pomysłu, stają się przebojami sezonu, jak Dziewczyna sama w podróży."
– Ja ci odpowiem na to pytanie – świat chce się dobrze bawić przy banałach. Nie chce mu się myśleć i zdecydowanie woli proste tematy.
No właśnie, rzadziej, ale regularnie... Ta regularność jest polecana.
UsuńA o tych banałach - jakże to smutne!
Gratuluję :) u mnie regularność akurat jest, ale też mam takie napady kreatywności, a potem długo nic.
OdpowiedzUsuńOMG to dopiero rok? Postów jest tu tyle i jest tak fajnie i profesjonalnie, że w życiu bym nie uwierzyła XDD Sama trafiłam tu w sumie przez post o dziewczynie samej w podróży. No fakt, z adresem z końcówką .pl i inną nazwą możesz tylko zyskać :) będą dalej czytać i trzymać kciuki!
OdpowiedzUsuń