Po raz pierwszy o tym sposobie
usłyszałam od Amerykanki, która po skończonym liceum już dziewięć miesięcy
podróżowała sama po Meksyku. Moja polska dusza z ciekawością dopytywała, z
czego się dziewczę utrzymuje. A jej odpowiedź posłużyła mi za pomoc, gdy parę
miesięcy później sama zmieniłam plany i postanowiłam rzucić dorosłość.
Wolontariat (Volunteering)
Za granicą to słowo już dawno
straciło pierwotne znaczenie – nie jest to już charytatywna pomoc na rzecz
uciśnionych. Obecnie wolontariatem nazywa się pracę w zamian za wyżywienie i
utrzymanie. Pracuje się z reguły 20/25 godzin tygodniowo w prostych pracach
fizycznych, niewymagających specjalnych umiejętności. Miejsca, w których możemy
się zaczepić to z reguły miasta turystyczne, naturalne raje i cuda natury, w
których pobyt w innym przypadku spłukałby nas do cna.
Sanktuarium dla goryli
Bardzo dużo ofert dotyczy zajmowania
się dziećmi, co moim zdaniem jest nieporozumieniem, bo można spokojnie
znaleźć ofertę przez jedną z agencji au pair i za kilka godzin
więcej mieć normalną wypłatę. Jest to jednak opcja dla tych, którzy chcą
zatrzymać się w danym miejscu na krótko – niektóre rodziny przyjmą cię nawet na
miesiąc. Dużo rodzin szuka chętnych do pomocy przy remontach –
to chyba najbardziej męczący wolontariat świata. Obok niego stoją równo farmy
ekologiczne, gdzie często jednak pracuje się mniej godzin. Kolejnym
popularnym miejscem są hostele. Życie w hostelu jest fajne, a
praca niezbyt ciężka. Z ciekawszych ofert, z pewnością dużą popularnością
cieszą się szkoły surfingowe i stoki narciarskie. Moja koleżanka
spędziła kilka miesięcy w sanktuarium dla goryli pod
Barceloną, inna – w sanktuarium dla niedźwiedzi w Chorwacji.
Mam znajomą, która spędziła miesiąc w ośrodku narciarskim na Słowacji. Wolontariuszy
było trzydziestu, mieli własny dom i w zamian za 25 godzin tygodniowo mogli do
woli korzystać z wyciągów i sprzętu narciarskiego. Bony na trzy posiłki
dziennie realizowali we wszystkich restauracjach na terenie ośrodka. Oferty
znalazłam nawet na Grenlandii – do wyboru, do koloru!
Ja chcę, ja chcę!
Najpopularniejszą stroną z
ogłoszeniami jest www.workaway.info. Roczny abonament kosztuje 36 euro
(48 euro dla pary); a ofert jest nieskończona ilość. Niestety, ponieważ
społeczność jest ogromna, więc każda ciekawsza oferta zalewana jest morzem
wiadomości od chętnych. W hostelu na Kanarach, gdzie pracowałam, nasz manager
mówił, że dostaje przynajmniej dwie wiadomości dziennie. Przygotujcie się więc,
że czasem trzeba zagryźć zęby i pisać, pisać, pisać…
Kolejną znaną stroną są www.worldpackers.com, jednak z ich usług nie korzystałam
– wiem tylko, że roczne członkostwo tam to koszt 50 euro. Jeśli interesuje nas
wyłącznie praca na farmach, dobrą stroną jest www.wwoofinternational.org.
No płacić to ja nie chcę!
Można czasem obejść opłatę. Jeśli
jesteście już na miejscu, możecie pochodzić po hostelach i popytać, czy akurat
kogoś nie potrzebują – wystarczy wstrzelić się w odpowiedni moment. Można też
obejrzeć zdjęcia interesującego nas miejsca (na workaway oferty są dostępne dla
wszystkich; po rejestracji otrzymujemy kontakt do hosta) i odszukać je poprzez
GoogleMaps.
Bezpłatną stroną, jaką znam, jest www.volunteersbase.com – ale dzięki workaway nie miałam
jeszcze okazji ich wypróbować. Zobaczymy, co przyniesie przyszły rok!
Po co ci to, kobieto?
No właśnie, jak się jedzie na wakacje,
to się jedzie na wakacje, po co dokładać do tego pracę? Wolontariat turystyczny
jest skierowany głównie do long-term travellers – ludzi,
którzy podróżują miesiącami, a nawet latami. W przypadku, gdy domem jest twój
plecak, możliwość zatrzymania się gdzieś na miesiąc to czysta przyjemność.
Plus, minimalizujemy koszty podróży – mając zapewnione wyżywienie i
zakwaterowanie odpadają nam dwa największe wydatki każdego podróżnika. Jest to
też świetna opcja dla studentów czy nawet licealistów, by spędzić ferie poza
domem – jedynym kosztem jest dla nas bilet lotniczy – czy też dla eks-uczniów,
którzy chcą spędzić gap year za granicą, a nie mają wielkich
oszczędności.
Na koniec
Sama wolontariat robiłam tylko dwa
razy, obydwa w hostelach – w Andaluzji i na Kanarach. O tym, jak wyglądały moje
doświadczenia opowiem w kolejnych postach. Obie przygody były pokręcone, pełne
niespodziewanych zwrotów akcji i historii, które będę wspominać jeszcze długo.
Przede wszystkim jednak wolontariat dał mi możliwość taniego podróżowania,
świetnej zabawy, poznania innej kultury i ludzi z innych stron, a więc
wszystkiego tego, co podróżnicze tygryski lubią najbardziej.
Masz pytania? Chcesz napisać do hosta, ale nie wiesz, jak się do tego zabrać? Nie wiesz, dokąd możesz pojechać? Napisz do mnie w komentarzu lub na fanpejdżu - pomogę!
Przyznam, że nawet nigdy nie słyszałam o czymś takim i brzmi to bardzo ciekawie, choć osobiście nie odważyłabym się na tak po prostu rzucenie wszystkiego i wyjechanie, wiec gratuluję odwagi :)
OdpowiedzUsuńDopiero trafiłam na Twojego bloga, a już go uwielbiam :)
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję, pozdrawiam serdecznie!
UsuńWstrzeliłaś mi się z tematem :) Dużo podróżuje a teraz chce spróbować wolontariatu właśnie w Kolumbii :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia! Kolumbia jest na mojej liście marzeń :D
UsuńChodzilo mi o cos takiego , ciesze sie ,ze Cie znalazlam. To moze nowy krok do nowych doswiadczen.
OdpowiedzUsuńSuper, trzymam kciuki!
Usuń