Na wyspie na końcu świata jesteśmy
bezpieczni.
Tak myśleliśmy trzy tygodnie temu.
Gdy zachorowało już kilkadziesiąt tysięcy Włochów
i cała Europa siedziała w domu jak w areszcie, u nas zaczęto się zastanawiać,
czy nie trzeba zacząć zachowywać się ostrożniej. Granice zamknięto dopiero
kilka dni temu, gdy moim polskim znajomym od dawna odbijało w domu z nudy.
Dziś Nowa Zelandia się zamyka.
Jak wygląda epidemia koronawirusa w Nowej
Zelandii? Czy Nowa Zelandia radzi sobie z koronawirusem? Dlatego jesteśmy tyle
tygodni za wami i jak szybko was nadganiamy?
Przygotowania do koronawirusa
Parę dni temu sympatyczna premier Nowej
Zelandii wyjaśniła narodowi, czym są Four Levels of Alert – cztery etapy
reagowania na niebezpieczeństwo. Podobnie wyglądało to w Australii, gdzie miałam nieszczęście wylądować w samym środku pożarów.
Etap pierwszy to przygotowania.
W pierwszej połowie miesiąca widzieliśmy
już, co się dzieje za granicą, ale w Nowej Zelandii przez długi czas mieliśmy
tylko kilka zachorowań, wszystkie zamknięte w Auckland. Sytuacja wydawała się
być pod kontrolą. Nowa Zelandia i Australia sporo zarabiają na turystyce i
myślę, że właśnie z obawy o dziurę w budżecie bardzo długo nie zamykano granic
– zrobiono to o wiele później niż w Polsce, mimo że widać było jak na dłoni, do
czego takie zachowanie prowadzi.
Być może rząd nowozelandzki starał się
wybrać mniejsze zło, może chciał zjeść ciastko i mieć ciastko.
Szkoda, że widząc sytuację w Europie nie
zadziałali szybciej. Szkoły zamknięto tutaj, gdy chorych
było już ponad sto (dla porównania w Polsce to samo zrobiono przy trzydziestu),
z zamknięciem granic czekano do momentu, gdy wirus nie przybywał już tylko z
zewnątrz, ale i w wyniku zarażeń na miejscu. Ja sama wciąż jeszcze rozważałam, czy warto mi lecieć do Australii na kupionym w lutym bilecie, gdy Australia uwolniła mnie od tego dylematu.
Redukcja koronawirusa
Zaledwie kilka dni temu (21.03) Nowa Zelandia
weszła w drugi etap. Zaczęto mówić, że „prędzej czy później” szkoły zostaną
zamknięte, że „w końcu” cały naród wejdzie w izolację domową, która od ponad
tygodnia obowiązywała już w Europie. Ale to prędzej czy później, to w końcu to
były hipotetyczne założenia dotyczące jakiejś odległej przyszłości.
Choć widzieliśmy, co dzieje się na
świecie, w rozmowach z Nowozelandczykami miałam wrażenie, że spodziewają się
wybuchu epidemii w odległej przyszłości. No, kiedyś zamkną szkoły, jasne, ale
to jeszcze długo nie.
Zamknęli je dwa dni później.
Restrykcje i eliminacja koronawirusa
Dwa dni później Nowa Zelandia weszła w
trzeci etap – restrykcje, od razu zapowiadając, że to tylko na chwilę, tylko po
to, by dostosować się do etapu czwartego – eliminacji. Z dnia na dzień
zamknięto wszystko.
Gdy ogłoszono ostatnie dwa etapy, moja
szefowa dała mi następnego dnia wolne, bym mogła nacieszyć się otwartym miastem.
Nacieszenie się wyszło dość niemrawo, bo zamknięto już wszystkie kawiarnie i
większość sklepów poza spożywczymi, odwołano wycieczki i promy na pobliskie
wysepki.
Jakby tego było mało, padał deszcz.
Chodziłam po mieście, wypiłam kawę w parku
i porobiłam garść zdjęć, bo koniec świata uważam za bardzo ciekawe zjawisko.
A teraz mamy jedyną szansę w życiu, by zobaczyć
go na żywo.
Dziś chorujących mamy już ponad dwieście przypadków. Liczba wzrasta znacznie szybciej niż w Polsce. Brawo za szybką reakcję, Polacy.
Jeśli chcecie być na bieżąco z opowieściami z frontu (a także autostopowymi przygodami po Nowej Zelandii), zapraszam do zostawienia lajka na profilu na fp!