Płonę w Australii




Odkąd sięgam pamięcią wiedziałam, że wyjadę do Australii. Byłam tego tak pewna, że nie uważałam tego za marzenie, a raczej za odległy punkt na bardzo długiej liście rzeczy do zrobienia.

Skąd wziął się na to pomysł – nie wiem, ale podejrzewam, że miały w tym swój udział Córki McLeoda i Ptaki ciernistych krzewów, a więc jak zwykle – po świecie nosi mnie popkultura. Ani się obejrzałam, jak wylądowałam na australijskiej farmie.

I wtedy przyszedł ogień.

Klimat na tych farmach pokrytych dymem jest jak w dobrym filmie postapo, nic tylko czekać, aż zza krzaka wyskoczy szaleniec z siekierą.

Gdzie ja w ogóle jestem?

Piszę do Was z Wiktorii, rejonu na południu Australii. Mam stąd trzy godziny do Melbourne, piętnaście minut do emeryckiego miasteczka Bairnsdale (modą jest, że Australijczycy na starość kupują sobie domek w takim miejscu) i dwa kilometry do najbliższego sąsiada. W momencie, gdy to piszę, jestem jedynym człowiekiem w okolicy - szefostwo wyjechało załatwiać sprawy w Melbourne, a to wyprawa na cały dzień.

Wczoraj w nocy, idąc do przyczepy kempingowej, w której chwilowo mieszkam, niemal zeszłam na zawał, bo coś zaszeleściło w krzakach, a ja wiedziałam na pewno, że żadnego coś tam nie powinno być.

Przyroda tutaj jest głośniejsza i bardziej nachalna niż w domu – wrzaski kakadu budzą mnie co rano, tęczowe trzmiele atakują wieczorem, a jak w ogródku zauważam pajęczynę wielkości stodoły, to mam ochotę zamknąć się w przyczepie i już nigdy jej nie opuścić.

W ogrodzie oprócz rzepy i marchewki hodujemy takie cuda jak marakuję i tamarillo, a przy każdym obiedzie odkrywam nowe smaki.


Jak wygląda życie na australijskiej farmie?

Nie wiem, co ja sobie wyobrażałam, dorastając na wsi w bliskim sąsiedztwie farm, że zamarzyłam sobie zobaczyć, jak wygląda praca tutaj. Praca na farmie, nawet małej i ekologicznej, jest ciężka jak każda inna praca fizyczna.

Pracuję kilka godzin dziennie pięć dni w tygodniu, a pracę znalazłam przez workaway, októrym pisałam już wcześniej.

Do moich obowiązków należy codzienna opieka nad psem, kurnikiem i ogrodem warzywnym, poza tym – dostaję polecenia na bieżąco. Nauczyłam się na przykład kopać rów przy użyciu kilofa czy obrywać listki jakiejś dziwnej rośliny na herbatę. Właściciele farmy mają też airbnb, które po staroświecku nazywają bed and breakfast – sprzątanie ich, choć bardziej męczące fizycznie niż zbieranie tamarillo, bardzo lubię. Przypomina mi miesiąc spędzony na Gran Canarii.

Poza tym, jest coś satysfakcjonującego we wchodzeniu w bałagan i pozostawianiu ładu i porządku.

Jak wyprowadzam pieska, to jestem tak bardzo sama, że już bardziej bym nie mogła, chyba że wyleciałabym na Marsa.

Życie z pożarem u boku

Pożary psują nam trochę plany. Mamy co prawda apki, więc wiemy, gdzie dokładnie i co się pali, a nawet – co będzie się palić, ale życie nagle z poziomu hard przeskoczyło na extra hard. Wszystko, co może się palić, zostało powynoszone z dala od domu, butle z gazem siedzą w pustym zbiorniku na deszczówkę, drewniane skrzynie i doniczki z obumarłymi roślinami siedzą potulnie w krzakach za ogródkiem.

Zdjęcia zniknęły ze ścian i powędrowały do magazynu w Bairnsdale.

Znajdujemy się nie tak znowu daleko od płonącego dziko Parku Narodowego Kościuszki, co psuje mi plany łapania stopa do Sydney. W zależności od tego, czy mamy wiatr, pola spowija czasem gęsta mgła-nie-mgła – dym z pożarów, a do pracy musimy zakładać maski.

Zupełnie dziwne to życie i wcale nie tak, jak je sobie wyobrażałam, oglądając Córki McLeoda.

Tak to się żyje na tej wsi.

Skąd te pożary w Australii?

Sprawa jest jasna – to spisek rządu australijskiego, który chce przenieść mieszkańców buszu do miast i zarobić na sprzedaży im ziemi.
;)



Jestem zaskoczona tym, ilu Australijczyków dopatruje się w tych pożarach przekrętu, spisku czy drugiego dna! Jak widać, w Ameryce szerzą się antyszczepionkowcy, w Polsce – ludzie wierzący, że partia daje pieniądze za darmo, a w Australii teorie spiskowe idą w innym kierunku.

 Przyczyn pożaru jest kilka i streszczę je wam w kilku punktach, bo chaos informacyjny jest okropny i trudno w tym zalewie newsów znaleźć solidne źródło.

1.     Wieloletnia susza i najwyższe od lat temperatury latem (pamiętajcie, że tu lato zaczyna się w grudniu)
2.     Ograniczenie wypalania terenów przez rząd (kontrolowane wypalanie jest potrzebne, ale ostatnimi czasy normy nie były wyrabiane)
3.     Rząd w Australii nie wierzy w kryzys klimatyczny i w kierunku ochrony środowiska zrobił w ostatnich latach mniej niż Trump w kierunku budowy muru z Meksykiem
4.     Australia jest największym eksporterem węgla i nie chcą rezygnować z tego hajsu, mimo że rozwala im to klimat
5.     Nadmierne eksploatowanie terenów, nie dając im możliwości regeneracji (np. zbyt dużo bydła, nadmierna wycinka lasów)

W dużym skrócie – te pożary są efektem zmian klimatycznych i wieloletniej fatalnej polityki Australii.

A wiecie, że większość strażaków w Australii to wolontariusze i od miesięcy pracują za darmo?

Co dalej?

Już niedługo ruszam dalej, choć jeszcze nie wiem, dokąd. Szykuję pewne zmiany na blogu (denerwuje mnie jego obecna nazwa) - więc jeśli chcecie pozostać w kontakcie, zaglądajcie na fejsa. A za kilka dni wrzucę duże podsumowanie roku ze zdjęciami. Zostańmy w kontakcie!




4 komentarze:

  1. Masakra... przykro się to czyta. Ludzie to tacy ignoranci. W tym tempie cała ziemia pójdzie kiedyś z dymem, a myślę, że nawet wtedy ludzie nie zrozumieją swojego błędu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam w Australii rodzinę ze strony męża i jakichś jego znajomych i z tego co mi powiedziano, pożary są rokroczną, zwykłą sprawą. A świat obecnie szaleje i Polacy dziś świeczki w oknach palą i GB ideogramami zawalają.

    Straszysz zmianą adresu i zmuszasz mnie do zalogowania się na FB :P To szantaż. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, pożary pojawiają się co roku, to prawda, ale nigdy dotąd nie zaczęły się tak wcześnie, nie były tak intensywne i nie będą trwać tak długo (prognozuje się, że najwcześniej w marcu ustaną). Więc jest duża różnica między tym, co się dzieje teraz a poprzednimi latami.

      Haha, możesz też zapamiętać Mika Modrzyńska i gdy adres zniknie, wpisać to w google, GDZIEŚ BĘDĘ :D Ale na fb łatwiej :)

      Usuń
    2. Przeczytałam artykuł ze starej gazety dla Polinii w Australii, z której wynika, że kiedyś te pożary były większe.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl