Ze wszystkich
amerykańskich miast, jakie zwiedziłam do tej pory, Los Angeles spodobało mi się
najbardziej. Nic dziwnego, trafił swój na swego: pisarka przyjechała do miasta,
w którym tworzy się większość współczesnej popkultury.
Spędziłam tu wystarczająco
czasu, by się zakochać, a jednocześnie niewystarczająco, by pisać porządne
przewodniki, dlatego dzisiaj zabawimy się w wyliczankę: 5 ciekawostek o Los
Angeles, które najbardziej mi się spodobały.
O pozostałych moich przygodach w USA możecie przeczytać tutaj.
O pozostałych moich przygodach w USA możecie przeczytać tutaj.
W Los Angeles nie jest trudno się zakochać. |
5. Róża pod innym imieniem
Los Angeles, czyli po
polsku Aniołowie, nie zawsze miało tak krótką i chwytliwą nazwę. Gdy zostało
założone, nosiło dumną nazwę El Pueblo de Nuestra Senora Reina de los
Angeles sobre el Rio Porciuncula – Miasto Naszej Królowej Pani Aniołów Nad
Rzeką Porciunculą.
No nie dziwię im się, że
trochę ją skrócili.
Widok z balkonu w naszym mieszkaniu - idealny klimat do pisania pamiętnika. |
4. Znak Hollywood
Był na początku reklamą
nieruchomości Hollywoodland. Koszt wystawienia tych paru literek, w
przeliczeniu na obecną walutę, wynosił trzysta tysięcy dolarów. No, jak się
bawić, to się bawić.
Reklama wyszła
pierwszorzędna, a napis stał się jednym z najbardziej znanych symboli Ameryki.
W latach
siedemdziesiątych znak zaczął się konkretnie sypać, a pieniędzy na jego
renowację nagle nie było skąd wziąć. Ostatecznie została ona ufundowana przez
celebrytów – każdy z nich sponsorował jedną literkę.
Hugh Hefner, na przykład,
zasponsorował Y. Dzięki, Hugh.
Droga, z której widać znak ciągnie się w nieskończoność i mimo tłumów turystów nie mieliśmy problemu, by znaleźć ustronny kącik do zabawy w fotografa. |
3. Obserwatorium Griffitha
Czyli najpopularniejszy
punkt widokowy, z którego rozpościera się widok na całe miasto został
podarowany miastu przez filantropa Griffitha z zastrzeżeniem, że postawione na
ziemi muzeum i park muszą być bezpłatne.
Tak też się stało.
Ten sam facet spędził w
więzieniu dwa lata za usiłowanie zabójstwa swojej żony. Nie wiem, czy
słyszeliście, że często kryminaliści starają się wynagrodzić złe uczynki
społeczeństwu (kompensacyjna prospołeczność). Pani Griffith pewnie nigdy
mu nie wybaczyła, ale miasto – i owszem.
Wyobraźcie sobie wzgórze,
z którego możecie objąć wzrokiem dwie Warszawy, ewentualnie cztery Sztokholmy.
Zwala z nóg? No ba.
Podpowiedź dla
odwiedzających: autobus z Los Angeles do obserwatorium Griffitha kosztuje
zaledwie 50 centów.
Po obserwatorium chodziłam razem ze Szwedem, który w pewnym momencie wyliczył, że mamy przed sobą cztery Sztokholmy. |
2. Zakaz lizania ropuch!
Odkąd nastolatkowie
odkryli, że w skórze niektórych ropuch są ukryte środki halucynogenne, zaczęli
lizać je na potęgę. Rodzice, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, szybko
się o tym dowiedzieli i niekoniecznie byli zachwyceni ich nowym hobby.
W dużym skrócie,
skończyło przegłosowaniem ustawy zabraniającej lizania ropuch w Los Angeles.
Z innych równie
fascynujących praw, mężczyznom zabronione jest bicie ich żon paskiem szerszym
niż pięć centymetrów.
No dobra, kto przez lata trzymał kciuki za Brendę i Dylana, po prostu musi przespacerować się ulicami Beverly Hills. |
1. Santa Monica
Słynne molo w dzielnicy
Santa Monica zostało zbudowane, by zabezpieczyć kanał ściekowy, wyprowadzający
zanieczyszczenia głęboko w ocean. Porozmawiajmy o amerykańskiej żyłce do
robienia interesów.
Obecnie Santa Monica to okolica
popularna dla wszelkiego rodzaju hipisów i alternatywek. Deptak przecinają
Kalifornijczycy na rolkach, panie z mikropieskami i tłumy turystów, którzy
przybyli nad Ocean Spokojny podziwiać zachód słońca. W powietrzu unosi się zapach
soli, słońca i produktów wciąż jeszcze nielegalnych w Polsce.
Jestem prostym człowiekiem, kiedy widzę rollercoaster, chcę zawołać "all clear, dispatch" i posłać wagon w ruch. |
Plaża, która na
horyzoncie stapia się z górami, zapiera dech w piersiach.
Na pomoście znajduje się
wesołe miasteczko, które wprawiło mnie w absolutny zachwyt – było jak
miniaturowa wersja parku rozrywki, w którym pracowałam przez lato.
Zresztą, tu też na kasie
w budce z popcornem spotkałyśmy Czeszkę, która przyjechała z tego samego programu
co my. Imigranci budują Amerykę.
Imigranci i wielonarodowość to jest temat, który w zasadzie nie schodzi Amerykanom z ust. Na zdjęciu wystawa - flagi świata - rozstawiona na plaży Santa Monica. |
Zachód słońca w Santa Monica. |
Dlaczego tak bardzo spodobało mi się Los Angeles?
Może dlatego, że miałam
szczęście – bo z przystanku odebrał mnie host, prawdopodobnie
najsympatyczniejszy facet po tej stronie oceanu i Jessica, która uściskała mnie
na powitanie jakbyśmy były przyjaciółkami, które nie widziały się sto lat.
W
ciągu tych kilku dni zżyliśmy się i poznaliśmy na tyle dobrze, że kiedy
wyjeżdżałam, czułam się, jakbym opuszczała starych znajomych.
Wiecie, że zawsze
podkreślam, że nieważne gdzie, ważne z kim – dobre towarzystwo jest w stanie
zmienić wszystko. Choć Los Angeles samo w sobie zapierało dech w piersiach, jestem
pewna, że nie cieszyłabym się nim nawet w połowie, jeśli chodząc po ulicach Beverly
Hills nie narzekałabym z Jessicą na facetów i nie wymieniała podobnych doświadczeń z lata spędzonego w USA.
Do tej pory Los Angeles jawi mi
się w głowie jako piękna, radosna, nieco sentymentalna pocztówka z miejsca
pełnego magii.
No i jak tu ich nie kochać? |
Jeśli chcecie być na bieżąco z moimi opowieściami, zostawcie lajka na fejsie - klik w obrazek :)
Nie wiedziałam o tym sponsorowaniu literek w napisie HOLLYWOOD. To jest dla mnie wielkie zaskoczenie.
OdpowiedzUsuńTo jest nas dwie :)
UsuńA nawet trzy ;) Z przyjemnością przeszłam się z Tobą po mieście aniołów, choć widok na ten moloch bardziej mnie przeraża i onieśmiela niż zachwyca. Europa jest przy Stanach taka malutka i przytulna ;))
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńJestem z rewizytą.
Nie byłam, zatem z przyjemnością wybrałam się w podróż z Tobą, chociaż tylko wirtualną:)
Pozdrawiam najserdeczniej:)
Moje marzenie to zobaczyć LA☺ Kocham kulturę amerykańską, przede wszystkim kino, no i gotowanie oczywiście 😊 Piękna relacja, świetnie się czytało. Dziękuję za przemiły komentarz u mnie na blogu, obserwuję i pozdrawiam, będę zaglądać ☺☺
OdpowiedzUsuńAleż zazdroszczę tych widoków!
OdpowiedzUsuńNo fakt, nazwa miasta troszeczkę zbyt długa do zapamiętania... też się im nie dziwię, że skrócili :) Podobają mi się te flagi na twarzy. Fajnie byłoby zobaczyć, kto obok której stoi i się pozachwycać, że tyle tam narodowości :)
OdpowiedzUsuń