5 mitów o pracy w wesołym miasteczku



Dziś opowiem wam o tym, kto pracuje w wesołym miasteczku i jakimi sposobami udało mi się nie umrzeć z nudy, spędzając cztery miesiące na stanowisku operatora kolejek.

By czytało wam się ciekawiej, całość zamknęłam w 5 punktach – mitach dotyczących pracy w wesołym miasteczku (i życiu w Ameryce).


Uwaga: post zawiera sporą liczbę toalet.

Zapraszam!
 
Znak, na którym siedzę, pokazuje granicę między Północną i Południową Karoliną.  Z uwagi na różnicę w podatkach (południe jest tańsze) jeść chodziliśmy do stołówki znajdującej się w Aquaparku, bo była tańsza.

5. Operatorzy kolejek są najlepiej opłacani, bo odpowiadają za życie ludzi.


W wesołym miasteczku mamy aż 6 rodzajów pracowników:
  1.  Lifeguards – ratownicy
  2. Park Service – sprzątanie
  3. Ride Operators – operatorzy kolejek
  4. Food and Beverage – pracownicy restauracji
  5.  Games – obsługa małych stoisk z grami hazardowymi
  6. Security – ochroniarze


Ustawiłam ich w kolejności od najlepiej zarabiających do najgorzej.

Przedstawiam wam czarnego konia w wyścigu o pieniądze…

Sprzątaczy!

Tak, to właśnie oni, ludzie, który spokojnie spacerowali po parku lub wygłupiali się w budkach ze sprzętem, albo siedzieli w łazience w telefonie, byli płatni na równi z operatorami kolejek, który musieli być przez cały czas skupieni, a każdy błąd mógł kosztować czyjeś życie.

Działo się tak z tego powodu, że Park Service cierpiało na wieczne niedobory kadrowe i szefostwo ciągle podnosiło im stawki, by ściągnąć jak najwięcej ludzi do pracy.
  
Sprzątanie wesołego miasteczka jest powiązane z przebywaniem z nim, kiedy jest zamknięte dla gości. Klimat jest iście przerażający.

4. W wesołym miasteczku pracują studenci i dorośli


Tak sądziłam przed wyjazdem. Spodziewałam się, że kadra będzie mniej więcej w moim wieku.

Nic bardziej mylnego.

W wesołym miasteczku pracują bardzo młodzi ludzie – jest to typowa „pierwsza praca”, która szesnastolatków uczy podstawowego ogarnięcia się, a nielicznym studentom college’u (pamiętajmy, że college to wiek 18-21 lat) pozwala na spłatę długów za studia.

Ja w wieku 23 lat byłam tam już w zasadzie truchłem turlającym się w stronę cmentarza.

Miało to jedną olbrzymią zaletę – byłam o niebo bardziej ogarnięta od większości moich współpracowników i nie miałam problemu z tym, żeby stawać szefostwu okoniem w walce o swoje.

Oczywiście żałuję teraz, że nie miałam odwagi wyjechać wcześniej, jednak staram się pamiętać jak przerażonym dzieciakiem byłam w tamtym czasie i że wyjazd do Ameryki nie był czymś, z czym dałabym sobie radę.

Ale jeśli wy jesteście w odpowiednim wieku i się nie boicie – jedźcie!

Mam nadzieję, że posty takie jak ten pomogą zastąpić mgliste strachy konkretną wiedzą i informacjami. Jeśli uspokoję przynajmniej jednego studenta – będę się cieszyć.
 
Wszyscy na zdjęciu - oprócz tej blondynki - mają szesnaście lat.

3. Szesnaście lat to jeszcze dziecko.

Trzeba jednak zaznaczyć, że amerykańscy 16-latkowie różnią się od swoich rówieśników w Polsce.

16-latkowie w Ameryce mają już za sobą rok czy dwa lata pracy na pół etatu, własny samochód – transport publiczny w zasadzie nie istnieje poza wielkimi miastami – i przygotowują się do składania papierów o stypendia bo wiedzą, że inaczej będą tonąć w długach aż do śmierci.

Jedna z dziewczyn opowiedziała mi, że gdy jej rodzice się kłócą, ona biega po domu i chowa wszystkie pistolety. Większość z nich ma w domu broń czy dwie.

Mój Team Leader woził jedną w bagażniku.

Na wszelki wypadek.
 
Na zdjęciu bohaterka powyższej opowieści.

2. Skoro masz w umowie jedno stanowisko, to nie wolno ci pracować nigdzie indziej.


Trudno mówić o czymś takim jak ścieżki rozwoju w pracy sezonowej, a jednak Carowinds oferowało wiele ambitniejszym pracownikom. Przede wszystkim, oprócz mojej areny i rollercoastera obok udało mi się zostać przeszkoloną na dwóch innych kolejkach, m. in. na Furii – najnowszym, najszybszym rollercoasterze, który był wyższy od Statuy Wolności.

A ja kochałam Furię całym sercem i wciąż jeszcze za nim tęsknię.

W lipcu dostałam też uprawnienia na CT (Certified Trainer), co oznaczało, że teraz ja mogłam szkolić, testować i wydawać zezwolenia nowym pracownikom wesołego miasteczka. W pracy nauczycielki miałam już wtedy trzyletnie doświadczenie, także bawiłam się wyśmienicie. Dzięki temu, że zapadłam w pamięć kierownictwu, zdarzyło się na przykład, że słali po mnie, żebym wydawała uprawnienia ludziom siedzącym za biurkiem.

Jestem tragiczna w robieniu zdjęć rollercoasterów, ale spójrzcie tylko na kolory tego maleństwa. Śliczność!

Przysługa zaowocowała tym, że jedna z dziewcząt zabrała mnie w czasie pracy (co było absolutnie zakazane) na jedną z dwóch atrakcji, które normalnie były płatne.
Wkrótce otrzymałam uprawnienia Team Leadera – najpierw nieoficjalnie, w ramach treningów, a potem już normalnie. A praca Team Leadera była absolutnie genialna i nauczyłam się w niej więcej niż gdziekolwiek indziej – skłonienie kilkunastu osób, które jeszcze wczoraj stały na równi z tobą, by cię słuchały, to trudne zadanie.

Jesień w parku była jeszcze ciekawsza – w związku z przygotowaniami do Halloween w ciągu tygodnia, gdy park był zamknięty, sprzątaliśmy labirynty i malowaliśmy dekoracje.

Jeden dzień spędziłam w magazynie, popijając kawę i suszarką do włosów ściągając plakaty z plastikowych płyt.

Brzmiałoby koszmarnie, gdyby nie to, że za towarzystwo miałam prawdziwą artystkę – główną projektantkę wszystkich dekoracji w parku, która akurat pokłóciła się ze swoją żoną i umilała nam czas, opowiadając o swoich dramatach.

Bycie Team Leaderem to trudna robota, wypełniając dokumentację musisz ignorować znajomych, którzy próbują cię zagadać i rozśmieszyć. Na zdjęciu zespół imigrantów: Rosja, Polska, Jordan - oraz jedna Amerykanka, która śpi zamiast w pocie czoła myć okulary.

1. Kto by chciał sprzątać, gdy może prowadzić rollercoastery?


No ja nie chciałam.

Całe dwa tygodnie się stawiałam, bo proszę ja was, ja tu przyjechałam do pracy na kolejkach, a nie kible Amerykanom czyścić.

Gdy nasz park oświadczył, że Ride Operators wolno robić nadgodziny tylko w Park Service, oburzyłam się i prawie już złożyłam wniosek o pracę w Wendy’s (normą jest to, że studenci z Europy mają po dwie prace, żeby odłożyć maksymalnie dużo), ale dałam im szansę.

I zostałam.

Praca w Park Service była lekka i przyjemna. Z uwagi na dysproporcję płci z urzędu, jako że byłam dziewczyną, byłam przypisywana do damskich łazienek.

Chłodnych, klimatyzowanych łazienek.

Pamiętajmy, że jesteśmy w Północnej Karolinie, czterdzieści stopni ciepła i wilgotne powietrze.

Co pół godziny sprawdzałam czystość, a poza tym krążyłam w okolicy, rozmawiałam ze znajomymi albo sprawdzałam telefon.

Praca marzenie.

Oczywiście, nie był to szczyt przyjemności, i gdy pracowałam w Park Service 12 godzin dziennie (co zdarzało się w dni wolne), nie mogłam patrzeć na toalety. Poza tym, była to też nudna praca i po kilku godzinach z radością wracałam do naszej bazy operatorów kolejek.

Z której też regularnie uciekałam, bo praca w pełnym skupieniu i napięciu po kilku godzinach robiła mi wodę z mózgu.

Jesienią dużo czasu spędzaliśmy, chodząc po labiryntach przygotowywanych na Halloween.

 *


Dobrze, trzeba wiedzieć, kiedy skończyć, by nie napisać wam tu całej książki. Ostatni post z tego cyklu będzie już typowo finansowy i techniczny – opowiem wam, ile wydałam (i skąd wzięłam pieniądze na ten wyjazd) no i najważniejsze: ile zarobiłam na work and travel. Widzimy się za kilka dni!

A jeśli chcecie pozostać w kontakcie, zapraszam was do zostawienia lajka na facebooku - klik w obrazek!



7 komentarzy:

  1. Nie miałam okazji pracować w wesołym miasteczku, ale też chętnie bym obsługiwała rollercoastery niż toalety. Niekiedy jednak tak jest, że trzeba zacząć od dołu aby móc etapami wspinać się ku górze i rozumieć wszystkich, każdego pracownika.
    ps. przejechałabym się na takiej kolejce, Marco już niekoniecznie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wejście w cudze buty pozwala na zrozumienie drugiej osoby. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Zawsze się zastanawiałam jak to jest żyć w przeświadczeniu, że każdy Amerykanin może mieć broń. Czy prawdą jest, że jeżeli wtargniesz komuś na ogródek, to właściciel może Cię zastrzelić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłabym wypowiedzieć się za wszystkie Stany, bo w każdym z nich obowiązuje inne prawo. Natomiast wiem, że mogą strzelać w obronie własnej - i że naprawdę niemal wszyscy (przynajmniej w Karolinie) są w posiadaniu broni.

      Usuń
  3. Uwielbiam twoje teksty :) w stanach 16 lat to praktycznie dorosły... a u nas 20 lat i rodzic ci pisze usprawiedliwienie do szkoły O.o

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszka Górzkowska30 września 2020 22:51

    Nie mogę znaleźć tego postu finansowo-technicznego a bardzo mnie interesuję. Mogłabyś mnie na niego nakierować? Z góry dzięki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę mi głupio, bo post finansowo-techniczny mam napisany na dysku, ale ponieważ amerykańskie posty nie cieszyły się dużym powodzeniem, przerzuciłam się na inny temat. Obiecuję wstawić go w wolnej chwili!

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl