Z pamiętnika pisarza: Hamilton, czyli panie w ładnych sukienkach rapują



Do tej pory pisałam w zasadzie tylko o podróżach, ale to się zmieni – oprócz postów z głównej tematyki bloga pojawią się dodatkowe wpisy – o pisaniu i kulturze. Opowiem wam, jak powstają moje opowiadania i książki, pokażę, jak wygląda szukanie inspiracji w praktyce, tworzenie konspektu i praca z redaktorem – tego typu wpisy będą się pojawiały okolicznościowo, przy okazji kolejnych publikacji.

Największą inspiracją 2019 roku był mężczyzna, który zawrócił mi w głowie jeszcze w styczniu i bardzo szybko zdobył moje serce.

Panie i panowie, przed wami jedyny i niepowtarzalny – Alexander Hamilton.

Fan Hamiltona będzie, w zależności od powodzeń i niepowodzeń miłosnych, czasem Angeliką, a czasem Elizą.

Co to za Hamilton?

Hamilton, ten szalony koleś, który pisze non stop, był przy mnie w ciągu tego roku częściej niż ktokolwiek z żywych ludzi (a na pewno regularniej). Towarzyszył mi, gdy szukałam pracy na lotnisku w Madrycie, gdy w Kadyksie zakochiwałam się szczęśliwie (Eliza) i nieszczęśliwie (Angelika!), zaganiał do pracy w bibliotece na Ibizie i koił wystraszone serce w błękitnym miasteczku w Maroko.

Hamilton to musical, który miał swoją premierę na Broadwayu zaledwie cztery lata temu i z miejsca stał się przebojem. Opowiada o losach jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych – a robi to uderzając w hip-hopowe nuty.

Jeśli wydaje wam się, że długie suknie, wykwintne bale i bitwy o niepodległość nie bardzo do tego pasują, to jesteście w błędzie.

Nie ma piękniejszego widoku niż Eliza, stateczna matrona, podkładająca beat pod pierwsze próby rapu małego synka Hamiltona, powiadam wam.

Bonus: Washingtona grał chyba najprzystojniejszy facet w Ameryce.

Dlaczego hip-hop?

W Stanach Zjednoczonych rap jest narzędziem, które często pomaga wyrwać się biednym, ambitnym chłopakom z ciężkiej sytuacji życiowej – motyw „I want song”.

Lin-Manuel Miranda, twórca musicalu, był przekonany, że życie Hamiltona tak idealnie pasuje do tego schematu, że z pewnością ktoś już o nim rapował (gdyż albowiem rapowanie o Ważnych Postaciach Historycznych nie wydaje się Amerykanom tak absurdalne jak reszcie świata). Gdy odkrył, że nikt przed nim nie wpadł na ten pomysł, zasiadł do pisania.

Hamilton był karaibskim imigrantem, urodzonym jako nieślubne dziecko. Jego ojciec zniknął, gdy był dzieckiem, w chwilę później zmarła matka, przeprowadził się do kuzyna, który popełnił samobójstwo, zaczął pracować na statkach, kiedy huragan zmiótł cały port… Jeśli mamy w życiu limit nieszczęść, jakie mogą nas dotknąć, to Hamilton zużył swój przed piętnastymi urodzinami.

Jego historia idealnie wpasowuje się w schemat biednego chłopaka, który ciężką pracą wypracowuje sobie lepsze życie.

"Opóźniony" Jefferson, który po latach we Francji wraca do domu, podkreśla swoje zacofanie uderzając w swojej piosence w jazz, czym podkreśla różnicę między sobą a pozostałymi raperami.

Czy można obejrzeć Hamiltona w Polsce?

Nie, jak dotąd jego ekspansja nie dotarła tak daleko, ale wierzę, że ten dzień nadejdzie wkrótce.

Póki co fanom hip-hopu pozostają fantastyczne wykonania Hamiltona w języku polskim przez Studio Accantus najpopularniejszych piosenek. Zarówno tłumaczka jak i śpiewacy wykonali tu kawał genialnej roboty – zresztą, to od nich zaczęła się moja przygoda z Hamiltonem.

Na youtube i spotify znajdziemy też pełen soundtrack nagrany przez oryginalny skład musicalu. Polecam po tysiąckroć.

Poza tym fani nagrali około milion pięćset sto dziewięćset coverów – na uwagę szczególnie zasługują Working with Lemons. Wersja, w której Hamiltona gra dziesięcioletni chłopiec jest zaskakująco… świetna.


Ile razy można oglądać Hamiltona?

Nieskończoność. Następne pytanie, proszę.

Nie, naprawdę, nieskończoność. Myślę, że do wyłapania wszystkich warstw interpretacyjnych, nawiązań kulturowych i elementów, które stanowią o geniuszu Hamiltona, potrzeba ośmiu, może dziesięciu odsłuchań.

Nie znaczy to, że przy pierwszym podejściu nic nie zrozumiemy. Wręcz przeciwnie, historia jest porywająca, a bohaterowie niejednokrotnie zwracają się do widza, wyjaśniając, co ich boli. 

Za pierwszym razem ze spektaklu wyjdziesz zachwycony, choć prawdopodobnie nie do końca będziesz rozumiał, dlaczego musical jest tak fajny.

Miranda to twórca w mojej opinii genialny, łączący wątki, motywy, przeplatający historie – i do tego wszystkiego układający muzykę, która zwala z nóg. Nie sądzę, żebym mogła wymienić jakikolwiek twór kultury (książkę, muzykę, film) który dorównywałby mu geniuszem.

I tak, to jest właśnie poziom obsesji, który ujawnia się w człowieku, który obejrzy Hamiltona parę razy. Gorsze niż sraczka, bo jak już raz człowieka złapie, to nie odpuści.

A znów król Jerzy podkreśla swoją odmienność od reszty śpiewając Ameryce popowe piosenki miłosne, w których zapewnia, że w dowód swej miłości wymorduje im znajomych i rodzinę.
A robi to z czarującym uśmiechem.

Nadal nie rozumiem, w czym tkwi geniusz Hamiltona

Oczywiście, Hamilton jest genialny na tysiąc sposobów, a ja pokażę wam tylko jeden z nich – na przykładzie. Moim zdaniem wielkim osiągnięciem musicalu jest łączenie fraz z emocjami, a następnie przełamywanie tych prostych emocji sprzecznymi uczuciami.

Każdy z bohaterów musicalu mówi swoim głosem, ma swój motyw, motto, które prowadzi go przez życie – Hamilton mówi o tym, że nie może stracić „my shot”, Eliza, jego żona, jest „helpless” itp.

Odwieczny rywal Hamiltona, Burr, mówi „wait for it”. Gdy słyszymy to pierwszy raz, Burr opowiada o śmierci, która zabrała jego najbliższych – rozumiemy, dlaczego chce czekać. „Wait for it” wywołuje w nas empatię, zrozumienie.

Za każdym razem, gdy w ciągu kolejnej godziny widza trafia szlag na widok Burra, który nic nie robi, w musicalu pojawia się hasło „wait for it” lub sama melodia, która natychmiast przypomina nam, dlaczego to robi. 

Ta sama linijka wyzwala więc w nas dwa przeciwstawne uczucia – a to dopiero początek tej zabawy, bo w trakcie musicalu „wait for it” będzie utożsamiane ze złością, frustracją, szyderstwem, gdy Hamilton użyje słów Burra przeciwko niemu, rozpaczą, a wreszcie – w finale musicalu – z żałobą.

Burr, koleś, z którym trudno jest się przynajmniej częściowo nie utożsamiać.

Hamilton jako inspiracja

I tutaj kończy się część informacyjna wpisu – jeśli nie chcesz wiedzieć, jak ukradłam dzieło mistrza i przemyciłam je w swoich opowiadaniach – nie czytaj dalej.
W kwietniu królował hymn złamanych serc, Satisfied, który bierze radosną piosenkę zakochanej w swoim przyszłym mężu Elizy i obraca kota ogonem, pokazując te same wydarzenie z nowej perspektywy – rzadko spotyka się w kulturze tak zachwycający majstersztyk.

W czasie, gdy zapętlone Satisfied katowało okoliczne koty od rana do nocy, przerabiałam stare opowiadanie na konkurs Mitologie inaczej. Samej fabuły nie zmieniałam, natomiast przywłaszczyłam sobie jeden z ozdobników Satisfied.
Piosenka Angeliki zaczyna się od „I remember that night I just might” powtórzonego kilkakrotnie. Gdy widz zdąży już się zastanowić, co ona takiego może, Angelika kończy zdanie – w zaskakujący sposób.

Pastisz, czy może raczej humoreska, w której opowiadam o przygodach boga Kryszny w Białymstoku (oj, tak, to ten poziom absurdu, który nie zawsze jest zjadliwy) rozpoczynam hasłem WIEDZA SZKODZI A LUDZIE.

Hasło przewija się kilkukrotnie, nim znajduje swój koniec w finale utworu. Ten drobiazg stał w moim opowiadaniu nie tylko ozdobnikiem, ale motywem spinającym historię w całość: gdy kolejne wcielenie znanego matematyka umiera, czytelnik musi się zastanowić, czy wiedza naprawdę może być szkodliwa?

Latem pisałam opowiadanie Przygody Marii w krainie Mazur, opowiadające o dziewczynce przenoszącej się do świata podobnego do krainy Oz. Trudno wyobrazić sobie mniej dobrany soundtrack do pisania bajki jak polityczno-historyczny hip-hop, a jednak tak się stało, a radosnym zwierzątkom występującym w opowiadaniu zdarzało się w związku z tym rapować czy rymować.

Tak wygląda rozmowa Marii ze złą królową:

– Powstań.
– Buongiorno! Miła pani, przyszłam ci wiele powiedzieć.
– Powstań.
– Miła pani, muszę się wiele dowiedzieć.
– Dowiedzieć?
– Dopowiedzieć, tak, zaraz dopowiem, zaraz wszystko wyjaśnię, niedawno zgubił mi się ojczym, myślałam, że się schował, by mi dopiec, miła pani, ale czas od wypadku mijał, bo to od pociągu się zaczęło, od pociągu ciągnę za sobą tych trzech.
– Trzech?
– Co za pech! Każdy z nich przyszedł, by cię prosić
– Dosyć!

Marysia wciąż jeszcze czeka na wyjście na światło dzienne (szkoda, że aż tyle czasu to zajmuje w przypadku publikacji literackich), a gdy to się stanie, zaktualizuję ten wpis.

Całus na pożegnanie

Mam nadzieję, że choć kilka osób dotarło do końca tego wpisu, jednego z najdłuższych na tym blogu – Hamilton działa na mnie jak zaklęcie, które sprawia, że nie mogę przestać mówić.
Jeśli natomiast macie dość mojego paplania, cały post można streścić w jednym zdaniu – idźcie i oglądajcie Hamiltona!

A jeśli chcecie zostać w kontakcie, tu macie link do mojej STRONY NA FEJSIE.
Zdjęcia pochodzą z materiałów promocyjnych musicalu na Brodwayu.

6 komentarzy:

  1. Szkoda że tak późno do mnie wpadłaś, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło...
    Mimo, że nie koniecznie jestem fanką musikslu i rapu zaraziłaś mnie swoją miłością
    Niesamowicie kładziesz te zdania.
    Głupio by było nie wytrwać do końca.
    Człowiek przy Tobie czuję się głupi i cieszy się że zmądrzeć może.
    Rewelacyjny post

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle dobrego na temat musicalu i Hamiltona. Muszę też poczytać, posprawdzac na ten temat. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba trafiłam w dobry czas, bo zapowiedź nowych postów mnie zainteresowała.
    Na temat musicalu nie mogę się wypowiedzieć, bo go nie znam. Musicale lubię te z przesłaniem, unikam dzieł skupionych tylko na romansach. Chyba że z mroczna nutą.
    A teraz pozwolisz, że się u Ciebie troszkę rozgoszczę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć za musicalami nie przepadam tak samo jak za rapem, to Twja fascynacja Hamiltonem bije z ekranu i nie można przejść obok niej obojętnie. Poszukam ścieżki dźwiękowej i zasiądę do słuchania z szeroko otwartymi uszami ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszy, że tematyka Twojego bloga będzie różnorodna:)
    I ja nie znam musicalu. Ale rap? trochę jestem zdziwiona.
    Pozdrawiam najserdeczniej weekendowo już:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Chętnie bym zobaczyła, bo do tej pory nie przepadałam za musicalami. Jednak po twoim bogatym opisie myślę, że szybko by się to zmieniło ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl