Zastanawialiście się
kiedyś, jak wygląda praca w wesołym miasteczku? Jestem pewna, że to pytanie
spędza wam sen z powiek!
Dziś opowiem wam o tym,
jak wygląda typowy dzień pracownika wesołego miasteczka w Stanach Zjednoczonych.
Miałam przyjemność pracować w Carowinds latem 2018 i postaram się opisać
wszystko najszczerzej, jak potrafię. Bo praca w wesołym miasteczku ma też
ciemne strony…
I nie mam przez to na
myśli pracy w piwnicy.
Ta zdarzała się rzadko.
W dniach wolnych mogliśmy bezpłatnie przesiadywać w wesołym miasteczku. Gdy pokazywaliśmy nasz identyfikator pracownikom, z reguły puszczali nas bez kolejki. |
Jak wygląda praca w wesołym miasteczku?
Spod hotelu zabiera cię
bus, który prowadzi głośna, wielka, czarnoskóra Amerykanka, która nie była
smutna chyba ani jeden dzień w życiu, a na wszystko odpowiada „God bless!”.
Pozytywna energia jest
zaraźliwa, choć gdy pierwszego dnia rzuciła się, by mnie przytulić, byłam
przerażona.
Telefon i torbę zostawiasz
w szafce. Pracownik, u którego kierownicy znajdą telefon, jest z miejsca
zwalniany i wysyłany do domu, nieważne, ile tysięcy zapłacił za możliwość pracy
w Stanach.
Pozostaje tylko
nasmarować się kremem z wysokim filtrem, bo następnych kilka godzin spędzisz na
słońcu w 40-stu stopniach.
Teraz już możesz lecieć
do swojego pracowniczego domu (głównej kolejce, do której jesteśmy przypisani),
w którym za pomocą telefonu rejestrujesz rozpoczęcie pracy. Wesołe miasteczko
jest ogromne i wielu z nas droga zajmuje nawet kwadrans.
Ciekawostka – przerwy są w Ameryce niepłatne. Gdy przychodzi twoja kolej, by zjeść drugie śniadanie,
musisz się wyrejestrować, biec po torbę z drugim śniadaniem, zjeść i wracać – masz
na wszystko 40 minut.
Za które nam nikt nie
płaci, do diabła. I tak, wiem, że się powtarzam.
Spragnieni dodatkowych godzin mogli od szóstej do dziewiątej rano sprzątać park. Ten nieludzki wysiłek podjęłam dokładnie raz przez cztery miesiące. |
Co robi operator kolejek w wesołym miasteczku?
Każdy z nas należy do
zespołu obsługującego 2-3 kolejki.
Te same kolejki, dzień w
dzień, przez kilka miesięcy.
Być może w pierwszym miesiącu praca ma jeszcze jakieś oznaki świeżości, ale po pewnym czasie zaczynasz rozważać rzucenie się pod wagon.
W kolejce jest kilka
stanowisk, na których rotujemy się co godzinę. Team Lead, opiekun zespołu, która
rozpisuje rotacje i dba, by wszyscy byli sprawiedliwie potraktowani.
Stanowisk jest kilka:
bramkarz, który sprawdza wzrost dzieciaków (czy wy wiecie, że są na tym świecie
rodzice, którzy próbują wejść na rollercoaster wysoki jak Statua Wolności z
dwuletnim dzieckiem?!). Ta pozycja jest zdecydowanie najnudniejsza, ale też czas leci szybko.
Mój ukochany rollercoaster, mój! |
Gdy goście zajmą swoje
miejsca, kilku pracowników sprawdza wszystkie zapięcia i pilnuje, by mieli
puste ręce.
Oczywiście, goście są mądrzejsi
od pracowników i dlatego codziennie o dziesiątej, gdy zamykaliśmy park, chodziliśmy
pod torami kolejek i zbieraliśmy wszystkie okulary, czapki i telefony.
A wiecie, jak wygląda
telefon po upadku z kilkunastu metrów?
Ja wiem.
A jak wygląda gość,
któremu mówimy, że musi czekać do dziesiątej wieczór, nim uda się do biura
rzeczy znalezionych?
A już weźcie.
To stanowisko jest
najzabawniejsze – w czasie, gdy kolejka była w ruchu, tańczyliśmy, strzelaliśmy
do siebie miny nad rampą i wygłupialiśmy się jak dzieci. Miałam ogromne
szczęście, że mój team był absolutnie fantastyczny – prawdopodobnie jeden z
najbardziej zgranych i sympatycznych zespołów w parku.
Kierowca rollercoastera,
najpoważniejsza funkcja, przez mikrofon dyryguje tłumem – otwiera bramki, każe
ściągać buty i chować telefony.
Jest prawdą powszechnie znaną,
że nikt nie słucha kierowców.
Gdy kierowca dostaje
cztery okejki od pracowników sprawdzających zabezpieczenia, każe gościom
krzyczeć, jeśli są gotowi, a następnie wspólnie z drugim pracownikiem stojącym
po drugiej stronie rampy uruchamia wagon.
Ach, zapomniałabym. Cały
ten proces – załadowanie gości, sprawdzenie zapięć, przejażdżka, opuszczenie
wagonu – zajmuje jakieś… no, powiedzmy… 4 minuty. Co oznacza 15-20 cykli na godzinę.
Mój pierwszy raz w zielonym mundurku PvZ - reszta parku nosiła klasyczne, czerwone koszulki z kołnierzykiem. |
Praca w wesołym miasteczku - moje doświadczenia
Ja trafiłam do obszaru
specjalnego. PvZ (Plants vs Zombies) było wyjątkowe, ponieważ, uwaga, posiadało
salę kinową. Taką zamkniętą, wiecie. Z dachem. Z dachem, powtarzam! I
klimatyzacją. Naprawdę, był to ewenement w parku rozrywki, w którym wszystkie
atrakcje znajdowały się na słońcu.
Oznaczało to tyle, że:
- aż 2 stanowiska znajdowały się wewnątrz – oj, wszyscy operatorzy nam tego luksusu zazdrościli
- stanowiska były siedzące – również ewenement w parku – co oznaczało, że byliśmy zespołem ludzi… z zespołem. Trafiali do nas inwalidzi, ludzie z autyzmem, połamanymi nogami, wszystkim, co sprawiało kłopot. Oczywiście nie tylko.
Poza tym, zamiast jednego
wielkiego rollercoastera mieliśmy aż cztery małe atrakcje: poza salą kinową
rządziliśmy na samochodzikach, łodzi kręcącej się do góry nogami i prawdopodobnie
najnudniejszej karuzeli, jaką kiedykolwiek zbudowano.
Która w dodatku znajdowała
się w pełnym słońcu.
Tyle zostało mi z pracy. Identyfikator, parę zdjęć i tysiąc wspomnień. |
Mam wrażenie, że między sobą
stanowiska szeregowaliśmy nie w kategoriach ulubieńców, a raczej „co nienawidzimy
najmniej”.
Praca była zabawna –
przez mikrofon mówiliśmy gościom, jakie dźwięki mają z siebie wydawać i ile razy
klaskać.
Kolejna ciekawostka: patrząc
na radosne twarze i słuchając śmiechu od rana do wieczora, automatycznie też
się zaraża dobrym humorem.
Mówienie przez mikrofon
przydało mi się następnego lata! Tak przyzwyczaiłam się do mojego głosu
płynącego z głośników, że nie miałam problemu, by prowadzić gry i zapowiadać
kolejne atrakcje w pracy animatorki na Ibizie – tym razem
nie tylko po angielsku, ale w kilku językach. Jestem pewna, że to dzięki doświadczeniu
ze Stanów.
Coś wyjątkowego na blogu, bo zdjęcie bez żadnych przeróbek. Widok z okna hotelu, w którym mieszkaliśmy, na nasz park, przez który właśnie przechodziła burza. |
Plusy i minusy pracy w wesołym miasteczku
Bywało ciężko. Lato w
Południowej Karolinie jest gorące i wilgotne, aż ciężko się oddycha, a pracując
na słońcu łatwo było o odwodnienie. Ponieważ poszczególne atrakcje były od
siebie oddalone, rotacja między stanowiskami trwała wieki (a gdy mówię wieki,
naprawdę mam na myśli WIEKI), bo każdy przeciągał moment powrotu w kajdany.
Mieliśmy stanowisko, na
którym przynajmniej raz w tygodniu ktoś mdlał z odwodnienia.
Mieliśmy też stanowisko,
na którym naszym jedynym zadaniem było sortowanie okularów 3D i wrzucanie ich
do zmywarki. W ciszy i spokoju, z dala od ludzi. Z klimatyzacją jako jedynym
towarzystwem.
O, to tutaj wszyscy padaliśmy jak muchy. Brak cienia i brak krzesła. Po trzecim zemdleniu kierownictwo sprowadziło nam stołek. |
Kto pracuje w wesołym miasteczku?
Gdy zaczęłam pracę, moimi
znajomymi byli przede wszystkim inni obcokrajowcy, z którymi spędzałam noce w hotelu
(zbieraliśmy się wszyscy na parkingu i gadaliśmy do rana). Z czasem to zaczęło
się zmieniać, a ja szybko zżyłam się z moim zespołem.
Ale o problemach z
południowym akcentem, nastolatkach chowających strzelby i nocnych atrakcjach w
parku opowiem wam jutro - przedstawię wam osoby, z którymi bawiłam się całe lato.
Ciąg dalszy nastąpi
Wpis rozrósł mi się do
takich rozmiarów, że musiałam rozbić go na dwa krótsze.
Jutro opowiem wam, co robiłam,
żeby nie umrzeć z nudów, na ilu stanowiskach pracowałam w czasie krótkiego
pobytu i to, co najciekawsze – ile kosztował mnie ten wyjazd i ile zarobiłam. Jeśli chcecie być na bieżąco, zostawcie lajka na facebooku, a jeśli znacie jakiegoś studenta, który nie ma planów na wakacje - podrzućcie mu ten wpis! :)
Obowiązkową pamiątką z USA dla studentów był ciuszek z GAPa. |
Taka przygoda na pewno będzie wkrótce możliwa, bo znieśli wizy dla Polaków. Do tej pory krew człowieka zalewała jak próbował się tam dostać.
OdpowiedzUsuńObecnie planuję polecieć w przyszłym roku, jedynie turystycznie, ale i tak jestem ciekawa następnego posta.
Oj, niestety, zniesiono tylko wizy turystyczne, więc żeby pracować w wesołym miasteczku trzeba nadal wyrobić sobie wizę pracowniczą :)
UsuńNatomiast Stany turystycznie to też jest świetny pomysł! :D
To się nazywa wspaniała przygoda
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoją odwagę. Żyjesz na pełnym gazie. Uwielbiam takich ludzi.
Karuzela to takie miejsce w którym przełamywałam lęki wysokości.
Najgorsze że znajomy nie uprzedził mnie, że będzie tak hardcorowo.
Zatrzymywali młot, gdy głową byliśmy na dole.
Przed rozpoczęciem zabawy zorientowałam się , że zapomnieli mnie zapiąć.
Wtedy byłby hardcor♥️
O Boże, chyba zeszłabym na zawał... Jak to zapomnieli zapiąć?! :O
UsuńJuż miała ruszać karuzela, gdy dopięłam pasy. Dziś jak wspominamy to się śmiejemy, ale po samym zejściu, jak na świeżo pamiętałam świat do góry nogami, nie było mi do śmiechu...
UsuńMasz styl pisania jak dziecko z podstawówki, które wie że nauczycielka i rodzice to przeczytają.
OdpowiedzUsuńXD
UsuńDziękuję, że poświęciłaś tę minutę swojego życia, żeby mi dopiec. Mam nadzieję, że zrobiłam ci dzień :)
Na przyszłość - chętnie przyjmę wszelkie porady co do tego, jak pisać lepiej, natomiast takie anonimowe pojazdy będą usuwane :)
Praca w wesołym miasteczku to ciekawe i oryginalne zajęcie. Faktycznie jednak są też minusy. Mi chyba najbardziej przeszkadzał by hałas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Ciekawa przygoda, ale nie chciałabym pracować w takich warunkach. Myślę, że moja praca jednak nie jest taka zła :D
OdpowiedzUsuń