Moją pierwszą dłuższą
podróż zorganizowałam z koleżanką Marokanką, która miała w tym względzie tyle
samo doświadczenia, co ja. Dwa tygodnie spędzone w krajach Beneluksu były
przeżyciem jednocześnie zachwycającym, jak i traumatycznym (zimno, zimno,
zimno!), a przy planowaniu popełniłyśmy dosłownie każdy błąd, jaki popełnić
mogłyśmy.
Trzy lata później,
doświadczona traumami zebranymi na trzech kontynentach, zastanawiam się, co my
sobie myślałyśmy, i czy w ogóle. Co więcej, widzę, że te same błędy popełnia
masa ludzi – a mówię to jako mieszkanka hostelu, która robiła za nieoficjalnego
konsultanta podróżniczego przez ostatnie pół roku.
Ciekawi jesteście, co to
za błędy? Zaczynam lekko, kończę na najważniejszym. Zaczynamy!
5. Daj sobie czas
To była z pewnością
największa bolączka mojego pierwszego wyjazdu. Nie wiem, dlaczego uznałyśmy, że
dwa dni w jednym miejscu (plus transport z miasta do miasta) wystarczą. Nie
wiem, na co wystarczą, na odetchnięcie brudnym powietrzem może wystarczą.
Nasz rekord pobiła jednak
dziewczyna, z którą zwiedzałam Los Angeles – jej
plan podróży obejmował 20 miast w ciągu 30 dni. I owszem, dała sobie radę, może
wrócić do domu i powiedzieć znajomym, ile miejsc zobaczyła.
Osobiście prędzej bym się
dała pokroić, niż przeszła przez coś takiego.
Wiem, że masa ludzi idzie
na ilość, a nie na jakość i wolą zwiedzić kilka miejsc po łebkach zamiast paru
mniej, za to porządnie. Bardzo gorąco was namawiam, byście nie popełniali tego
błędu.
Świat dopiero wtedy można
zrozumieć, gdy przypatruje mu się wystarczająco długo.
To jak z facetem – po
jednym rzucie oka nigdy nie powiesz, czy to materiał na męża, czy na jedną noc.
Jeden dzień w Amsterdamie pozwoli ci powiedzieć, że owszem, to ładne miasto, ale to wszystko. Nudy.
Moim zdaniem optymalnie
jest spędzić 3 dni w średniej wielkości mieście i 5 w bardzo dużym. Warto
rzucić okiem na fora lub zapytać wyszukiwarkę, bo średnia zależy od wielu
czynników. Dobrym pomysłem jest wejść na tripadvisora i sprawdzić liczbę
atrakcji w danym mieście – da ci dobrą orientację.
Są miasta historyczne, w
których zabytki wyskakują zza każdego krzaka (w mieście Meksyk 7 dni to
za mało, San Francisco, Kraków), ale są też takie, które zostały powołane do
życia w celach użytkowych, nie turystycznych (nasza Gdynia, Montreal w
Kanadzie, Atlanta w USA, Frankfurt), czy wreszcie takie, które mimo pewnego znaczenia
i niewątpliwych walorów po prostu są… małe (Bratysława, Coimbra w
Portugalii, San Juan – stolica Portoryko, Quebec w Kanadzie).
Dzisiejszy wpis sponsorują zdjęcia z dżungli w Portoryko, które ostatnio przeglądałam i wzięło mi się na sentyment. |
4. Bardzo Ważne Muzeum Niczego
Uruchamiasz wyszukiwarkę,
sprawdzasz tripadvisora i wyskakuje ci tysiąc przewodników z gatunku „10
miejsc, których nie możesz przegapić w MIASTO”.
Nagle okazuje się, że
niemal każde miasto ma Szalenie Ważne Muzeum Rzeczy Nieistotnych, które pojawia
się na każdej liście, a autorzy przewodnika próbują cię przekonać, że twoje
życie straci sens, jeśli go nie odwiedzisz.
Bulisz więc 20 euro i
marnujesz dzień w zatęchłej piwnicy, podziwiając kawałki kamienia, które w
starożytności były grotami włóczni, czy bardzo nieznane obrazy średnio znanego
malarza.
Ewentualnie, jeśli muzeum
jest akurat na topie, może się zdarzyć, że spędzisz dwie godziny poruszając się
wężykiem z za osobą przed tobą. Doznania jak z supermarketu!
(Patrzę na ciebie, muzeum
Fridy Kahlo.)
Sztuką jest stworzyć
dobre muzeum.
Sztuką jest znaleźć dobry
temat, zebrać wystarczająco materiału i wreszcie wiedzieć, jak przedstawić to w
ciekawy sposób.
Jednym z ciekawszych
miejsc, które odwiedziłam, było Red Star Line w Antwerpii – muzeum statku,
wywożącego europejskich imigrantów do Ameryki. Mnóstwo materiału źródłowego,
historie żywych osób wspomagane listami, pocztówkami i informacjami dotyczącymi
tego, gdzie skończyli.
Poza tym jednak większość
muzeów, w których byłam dotąd, mnie nudziła i unikam ich jak ognia, chyba że
temat naprawdę mnie interesuje (ech, Frida…).
3. Szczegółowy rozkład dnia
„Och nie, mamy tylko dwa
tygodnie urlopu, najlepiej zaplanujmy każdy dzień co do minuty i upchnijmy po
siedem atrakcji dziennie żeby mieć pewność, że wszystko zobaczymy!”
Ten punkt do
przeciwieństwo numeru jeden. Osoby, które lubią aktywne wakacje. Które uważają,
że jeśli odhaczą 9/10 punktów z przewodnika „10 miejsc, których nie możesz
przegapić”, to cały wyjazd się nie liczy i można go spisać na straty.
Zgadnijcie, kto kiedyś zwiedził trzy
muzea w ciągu jednego dnia ;)
Pamiętajmy, że wakacje
mają służyć odetchnięciu od pracy, nie zmiany jednej roboty na drugą.
Miasta poznaje się
powoli, gubiąc się w uliczkach, obserwując ludzi i chłonąc atmosferę miejsca.
Optymalnie polecam
planować jedną atrakcję na „przed lunchem” (nie śmiem używać słowa rano) i
jedną na popołudnie.
Trzeba też brać pod uwagę pogodę – jeśli na przykład w
środku lata zwiedzacie Hiszpanię, będziecie unikać środka dnia i nie ma, że
marnujecie czas. Wolne godziny spędzicie na lenistwie i piciu sangrii.
2. Dodatkowe wydatki
Wydatków na wyjeździe nie
przewidzisz, nie ma takiej mocy, choćbyś przeczytała tysiąc przewodników.
Stresowanie się cyferkami na wakacjach jest przykre i absolutnie zbyteczne.
Nie wiem, czy da się
zaplanować dokładny budżet na wakacje – nigdy czegoś takiego nie robiłam i nie
jestem pewna, czy jest to w ogóle możliwe.
Do wydatków, których nie
jesteśmy w stanie przewidzieć, a które najprawdopodobniej się pojawią:
- bilety na komunikację miejską
- niespodziewane taksówki, gdy gubimy się w nieznanej dzielnicy i ktoś leci na nas z nożem
- kawa, to znaczy studium lokalnych kawiarni
- pamiątki z podróży
Nie ma co się tym
martwić. Jeśli wyjeżdżasz na wakacje raz, dwa razy do roku, nie wahaj się przed
kupieniem kawy za 5 euro – zapracowałaś na to.
Jeśli podróżujesz
długoterminowo, obawiam się, pozostaje ci popatrzeć smutno na kawiarnię i
spytać w hostelu, czy nie mają kawy za darmo (podpowiedź: zwykle mają).
1. Brak kontaktu z miejscowymi
Absolutnie niewybaczalne.
By w pełni doświadczyć danego miejsca, nie
można zamykać się we własnym towarzystwie czy rozmawiać wyłącznie z innymi
turystami (uwaga skierowana głównie do bywalców hosteli, bo nieraz bawiłam się
doskonale w gronie kilku czy kilkunastu obcokrajowców – niestety żadne z nas
nie miało pojęcia, gdzie iść i co zrobić).
Miejscowy pokaże ci,
gdzie się najeść i upić bez sprzedawania nerki, mało tego – powie ci, co
zamówić i jakich dań spróbować. Ale będzie nie tylko skarbnicą wiedzy
dotyczącej wejściówek, ważnych miejsc i biletów na transport publiczny.
Miejscowy opowie ci o
życiu w jego mieście i kraju – o ludziach, o codziennych problemach i humorze,
nauczy cię języka i sprawi, że miasto stanie się czymś więcej niż tylko punktem
na liście, który skreślisz po powrocie.
Właśnie dlatego
inicjatywy typu couchsurfing są tak ważne – wiem, że dużo osób myśli o nich jako
o „darmowym noclegu”, ale to właśnie możliwość obcowania z miejscowymi jest nieoceniona i bardzo potrzebna.
Tak, to już koniec, mamy to!
Nie rozumiem, dlaczego każdy wpis, który planuję na szybką opowiastkę do porannej kawy, rozrasta się do rozmiarów obiadowego monstrum. Kiedy już zacznę opowiadać o podróżach, trudno mi przestać (stąd też blog, by odciążyć trochę znajomych).
A teraz zdradźcie mi, jak
wyglądały wasze pierwsze próby podróżowania i czego nauczyliście się na
własnych błędach?
Zostańmy w kontakcie - jeśli chcesz dostać powiadomienia o nowych postach, zostaw lajka na facebooku!
Na pewno dobra organizacja i plan podróży to podstawa. Kontakt z lokalsami to także nieodzowny element podróży.
OdpowiedzUsuńWpierw skontaktuje się z Tobą, zanim gdzie kolwiek się ruszę
OdpowiedzUsuńDodam tylko
Nie zabierajcie w podróż puszek, poznawanie kuchnię, na to akurat nigdy nie żałuję pieniędzy
Cenne rady😀
OdpowiedzUsuńW sprawach podróżowania się nie wypowiem.
Jeździłam tylko na zorganizowane wycieczki.
A, co do Męża, ja po pierwszym spojrzeniu wiedziałam, że to Ten❤️
Nie, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Jesteśmy już razem ponad 33 lata, w tym 32 lata po ślubie 🤗
Serdecznie pozdrawiam na miły weekend 🌞🏵️☕🍁
Podróżowanie za jeden uśmiech mam dawno za sobą, ale pamiętam doskonale moją pierwszą wyprawę do Francji. Były to lata kwitnacego socjalizmu u nas, więc to, co zobaczyłam na zgnikym zachodzie było szokiem i zachwytem jednocześnie. Patrząc na kloszarda pijacego wino z plastikowej butelki w parku na ławce miałam wrażenie, że jest szczęśliwy bo uśmiechnął się do nas, zagubionych nastolatków z nie wiadomo skąd ;)
OdpowiedzUsuńDziś podróżuję już zupełnie inaczej, ale mogę się podpisać obiema rękami pod Twoimi spostrzeżeniami. Nienawidzę wakacyjnego pośpiechu choć jestem zachłanna ludzi i miejsc. Na wiosnę zamierzam po raz trzeci wrócić do Rzymu na kilka dni by znów zstracic się w tym niezwykłym mieście. Mam nadzieję znów znaleźć maleńkie mieszkanko w uroczej dzielnicy Trastevere i wtopic się w jej atmosferę.
Ale co ja wiem o podróżowaniu? Moja córka przemierza już pół świata z plecakiem!
UPS, rozgadałam się okrutnie,pozdrawiam :)
Gratuluję córki, przebojowa dziewczyna :D
UsuńChyba najfajniejsze w podróżowaniu jest właśnie przywożenie wspomnień, których nie da się zastąpić. Ten szczęśliwy kloszard utkwił ci w pamięci po tysiąckroć bardziej niż jakikolwiek obrazek na Luwrze.
Pozdrawiam serdecznie!
Z tymi muzeami bywa różnie. Jestem bardzo wybredna na tym tle i przez to wiele razy zostawiałam za sobą post z niepochlebną opinią. Niemniej, sprawdzam takowe będąc w różnych miejscach. Z reguły te najpopularniejsze/najważniejsze muzea są o kant. Tak jak piszesz.
OdpowiedzUsuńZ goła lepiej jest poznawać miasto na nieturystycznych uliczkach, a jeszcze lepiej, przekroczyć jego granice. Prowincje obiecują kontakty z tubylcami. Ale mnie i tak zawsze najbardziej ciągnie w dzicz.
Ja na razie nie popełniłam takich błędów, ale też nie podróżowałam ani daleko, ani dużo :)
OdpowiedzUsuń