Patrzę
na te zdjęcia i w głowie mi się nie mieści, że ja to wszystko przeżyłam. Że
jakaś dziewucha z mazurskiej wsi przewędrowała pół Hiszpanii, prawie się utopiła,
przeżyła piekło Ibizy i wreszcie wylądowała w świecie do góry nogami. Ciekawe,
czy zaraz się obudzę.
Próbowałam
zamknąć ten rok w krótkim podsumowaniu na fejsie, ale zdecydowanie brakowało mi
porządniejszej formy. A że sama od lat podziwiałam podsumowania u Adamant Wanderer,
postanowiłam skorzystać z przywileju posiadania bloga (pomyśleć, że były czasy,
gdy Australia i internet były dla mnie na równi nieosiągalne!) i zaprosić was
dziś na dziką przejażdżkę – miesiąc po miesiącu.
Gotowi?
Smutki roku
To
był ciężki rok. Nie jestem typem planującym, nie lubię i nie umiem organizować podróży,
a w drodze jestem mistrzem spadania na cztery łapy. W tym roku dalej walczyłam
z papierkologią, bankami, mapami Google i biletami. Ze trzy razy znalazłam się
w nowym mieście bez noclegu ani żadnego planu. Z początku było to zabawne, z
czasem zaczęło nużyć.
W
tym roku brakowało mi też domu i stałych znajomości. Mam ogromny przywilej
posiadania wielu bliskich mi osób, jak zaraz zobaczycie na zdjęciach – ale kontakt
z nimi był w tym roku utrudniony. Mam nadzieję, że przyszły rok pozwoli na własny
kąt i więcej weekendowych wypadów do tych, za którymi tęsknię.
Kilka
razy też dałam sobie wejść na głowę i zostałam wykorzystana – więc ten rok
kończę znacznie ostrożniej niż zaczynałam i z odrobiną goryczy. Wciąż jeszcze
uczę się stawiać granice, jednocześnie nie zmieniając swojego charakteru, i
sprowadzać do parteru tych, którzy życzą mi źle.
Radości roku
To
przede wszystkim ludzie. Poznałam w tym roku mnóstwo cudownych stworzeń, a
także udało mi się po raz kolejny zobaczyć ze starymi przyjaciółmi. Zdaje się,
że ogarnęłam też wreszcie, jak ludzie działają, powoli uczę się wytyczać
granice i stawiać na swoim. Mimochodem odkryłam, że mało jest w świecie
obiektywnie dobrych i złych rozwiązań, a rzeczy, które dotąd uważałam za
prawdy, były opiniami. Co za tym idzie, częściej słucham siebie.
Założyłam
bloga i całkiem sporo pisałam, co byłoby absolutnie niemożliwe przy pracy na
etacie. A skoro przy pracy jesteśmy, w tym roku spędziłam na etacie tylko trzy
miesiące, spełniając swoje marzenie z czasów studiów, by nie dać się zapuszkować
zaraz po studiach. Teraz już radośniej będę witać perspektywę marnowania 1/3
życia dla pieniędzy.
Ten
rok był dla mnie spełnieniem marzeń i tak jak to zwykle bywa, trzeba uważać, o
czym się marzy. W czasie studiów w Niemczech odkryłam, jak popularny tam jest
gap year i życzyłam sobie też coś takiego zrobić – nieskrępowana wolność przez
rok, podróże i bycie królową świata. To marzenie udało mi się spełnić i jestem
ogromnie szczęśliwa z tego powodu.
I
bardzo, bardzo gotowa wrócić do normalnego życia.
STYCZEŃ
Nowy
rok przywitałam w pracy, a kilka dni później rozpoczęłam objazd Polski – od
znajomego do znajomego. Tym razem wjechały cztery miasta: Bydgoszcz, Wrocław,
Łódź, Warszawa, a w każdym z nich paru starych znajomych. Szczęście.
W
połowie stycznia udało nam się z przyjaciółką wyjechać na dziesięciodniową
podróż po Andaluzji, która o mało nie skończyła się obopólnym morderstwem. Mimo
tego drobiazgu szalenie cieszyłam się, że nasza przyjaźń przetrwała zakończenie
studiów i opuszczenie akademika, bo to taka przyjaźń, o którą warto dbać.
W
Andaluzji zwiedziłyśmy Sevillę, Mairenę del Alcor, Cádiz, Puerto de Santa Maria.
W Mairenie po raz kolejny spotkałam się ze Jaimiem, znajomym z czasów, gdy studiowałam w
Portugalii, w Kadyksie znalazłam pracę i rozpoczęłam najbardziej zwariowany
miesiąc mojego życia.
Nie ma przyjemniejszego uczucia niż wejście do samolotu w styczniowej, szarej Warszawie i wyjście w ciepłej Sevilli z widokiem na pomarańcze. |
LUTY
Luty
tego roku był bajeczny. W hostelu odnalazłam bratnie duszyczki i cały
miesiąc spędziłyśmy, rozbijając się na ulicach Kadyksu, jakby jutra miało nie
być. W tym miesiącu uczyłam się gry w bilarda, technik uwodzenia i pływania w oceanie.
W Kadyksie się zakochałam i do tej pory jest to moje ulubione miasto
na świecie.
Ruszałam
się niewiele – zwiedziłam kilka pobliskich miasteczek (Jerez, San Fernando,
Sancti Petri) z kolegą poznanym przez couchsurfing, jadłam lokalne jedzenie, a
na jeden weekend z bratnią duszyczką Alice (o której wspominałam też tutaj)
odwiedziłam nowe państwo: Gibraltar i zrobiłam sobie zdjęcie z małpką, które widzicie po prawej.
Ależ ja miałam szczęście do tych panien! Każda z nich była na swój sposób zakręcona i skomplikowana, a razem stworzyłyśmy wspaniały zespół. |
Sancti Petri, opuszczone miasteczko, przy którym daleko na wyspie znajduje się zamek. Jak tam było bajecznie. |
Gibraltar |
MARZEC
W
połowie marca przyszło mi opuścić Kadyks, miłość mego życia, i dość niepewnie
odwiedziłam Maroko. Maroko pozostaje jedynym krajem, któremu nie udało się mnie
zachwycić (muszę o tym w końcu napisać), a podróżowanie tam w pojedynkę nie
było najprzyjemniejszym doświadczeniem, choć dużo też w tym było mojej winy.
W
Rabacie poznałam dwie Gruzinki, z którymi pojechałam do Chefchaouen, gdzie
poznałam dwie Greczynki, z którymi dogadywałyśmy się fantastycznie – razem z
nimi odwiedziłam Fez.
Marzec
przyniósł też spotkanie z dawną przyjaciółką z Czech, Lucie. Lucie była
pierwszą osobą, jaką poznałam na uczelni w Portugalii. Zamieszkałyśmy razem, a
później razem jeździłyśmy po Hiszpanii, łapałyśmy stopa przez tydzień na
północy Portugalii, ja zwiedzałam jej Brno, ona moją Bydgoszcz – i teraz po
roku spotkałyśmy się znowu w Kadyksie. Czysta radość.
Szczyt tego łuku był miejscem, do którego szliśmy. Jak widać, odrobinę pomyliliśmy drogę. |
Przeprawa dnem rzeki była za to pyszna. |
Zobaczyć przyjaciela po roku? Największa radość. |
KWIECIEŃ
Kwiecień
był dość nudny, bo po kilkudniowej wizycie na Malcie okazało się, że żeby
załatwić staż z uczelni, potrzebuję odwiedzić parę polskich urzędów i musiałam
wrócić do domu.
Ten
czas spędziłam całkiem produktywnie, bo sędziowałam w konkursie Geofantastyka oraz napisałam opowiadanie, które zostało później przyjęte przez jedyny w
Polsce magazyn fantastyczny, płacący za tekst czymś oprócz uśmiechu, co
oznacza, że w 2020 roku po raz pierwszy zarobię na moim pisaniu prawdziwe
pieniądze.
Maltę wspominam dość obojętnie. Znośni ludzie, znośne miejsce, nic nie urwało. |
W domu niemal nie robię zdjęć, ale udało mi się pamiętać o aparacie, gdy wpadła do mnie bratanica. Czujecie to zimne, kwietniowe słońce? Oj, jak tęsknię. |
MAJ
W
maju na zaproszenie jednej z bratnich duszyczek z Kadyksu – Danae, nauczycielki ze
Szwajcarii – wyjechałam na wolontariat na Wyspy Kanaryjskie. Tu spędziłam
kilka dni z koleżanką ze Szwajcarii, a następnie poznałam całe mnóstwo
zakręconych mieszkańców hostelu. Honorowa wzmianka – dla Ani, z którą po dwóch
dniach znajomości gadałam jak ze starą przyjaciółką. Cała przyjemność po mojej
stronie.
W
maju musiałam też zmienić firmę, w której miałam odbywać staż. Poza tym
literacko nie pisałam nic, za to zajęłam 3. miejsce w Kryształowych Smokach – z
opowiadaniem bardzo dla mnie ważnym, bo pisanym na wykładach z Theory and
Methodology na które uczęszczałam w Moguncji.
Naszą główną rozrywką z Danae było picie dziwnych alkoholi i łamanie męskich serc. Co za bezczelne czasy. |
Z żadnego miejsca w tym roku nie przywiozłam tyle pięknych zdjęć, co z Gran Canarii. Polecam wszystkim instagramowym modelkom. |
CZERWIEC, LIPIEC, SIERPIEŃ
Te
trzy miesiące razem, bo niestety – pracowałam, a praca nie sprzyja... niczemu. O
pracy animatorki pisałam już na blogu parę razy. Weekendy
spędzałam w bibliotece albo z Jensem, kolegą z Moguncji, a za cel naszych
wędrówek obieraliśmy klify z dala od ludzi. Ibiza to piękne miejsce,
więc i nasze wycieczki skutkowały dziesiątkami zdjęć jak z bajki.
Gdy
Jens wrócił po miesiącu do domu, wybierałam się na wycieczki ze
współpracownikami i współlokatorami. Dwie osoby udało mi się namówić na łapanie
stopa i w obu sytuacjach nasze wycieczki zakończyły się sukcesem.
Lato
było dla mnie też najtrudniejszym czasem w ciągu tego roku. Męczyła mnie
tymczasowość zawieranych znajomości, a wyspa mocno obrzydzała. Ibiza to dobre
miejsce na tydzień, ale piekło na kilka miesięcy.
Jedno z moich ulubionych zdjęć z tego lata. Jak najłatwiej zająć dzieci w miniclubie? Dać im coś do pomalowania. Na przykład swoją twarz. |
Dzieciak za dnia, dama wieczorem. Lubiłam to, jak wszechstronna była moja praca :) |
A Weronika dbała, bym nie zapomniała o odrobinie szaleństwa w życiu. Współlokatorka roku! |
WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK, LISTOPAD
Utknęłam
w domu, kilkukrotnie przekładając moją podróż do Australii – za bardzo się
bałam, poza tym z Ibizy wróciłam szczerze nienawidząc ludzkości i dobrze mi
zrobił odpoczynek.
Dużo
pisałam: w ciągu trzech miesięcy skończyłam pracę dyplomową (nie moją), dwie
książki, kilka opowiadań, kilkadziesiąt postów na blogu, na którym wreszcie
zaczyna ktoś zaglądać (siema!) i choć ze zdrowiem psychicznym bywało różnie, to
chyba dałam radę.
W ramach utrzymania starych przyjaźni udało mi się spotkać z tymi cudownymi paniami, z którymi miałam zaszczyt dzielić mieszkanie w akademiku, całe dwa razy! Chyba najmilsze momenty tego roku. |
GRUDZIEŃ
W
grudniu znów urządziłam sobie weekend społeczny, odwiedzając znajomych we
Wrocławiu i Bydgoszczy. We Wrocławiu załapałam się nawet na odrobinę zimy na jarmarku świątecznym, choć nie zdążyłam załapać się na grzańca.
Ja dla tej kobiety w ciągu roku odwiedziłam Wrocław trzy razy. Dobrze, że przynajmniej pieski są w pakiecie. |
Wkrótce po tym stało się jasne, że
hiszpański bank nie zakończy swoich trzymiesięcznych wysiłków w olewaniu mnie i
jedyny sposób, by wyciągnąć moją letnią wypłatę, to wizyta w Hiszpanii.
Znalazłam tani lot do Barcelony, której nie jestem wielką fanką.
Barcelona w grudniu, bez turystów, okazała
się wyjątkowo znośna, a ja całkiem przypadkiem wylądowałam w hostelu, który
wskoczył gdzieś na top5 moich ulubionych hosteli. Tam poznałam, pośród
wielu innych osób, dwie Australijki, z którymi leciałam tym samym samolotem do
Kataru. Razem wstawałyśmy w nocy, łapałyśmy taxi i bardzo się cieszę, że nie
byłam wtedy sama, bo taka podróż na drugi koniec świata to jednak trochę
strach.
W
Adelajdzie odebrała mnie Ayoe i radości nie było końca. Ayoe poznałam w
Moguncji i zaprzyjaźniłyśmy się szybko, a że ciężko nam się było
rozstać, to mapa naszych dotychczasowych spotkań wygląda tak: Portugalia->Budapeszt->Słowacja->Polska (calusieńka, od południa po Gdańsk, włączając w to moją dziurę)->Dania->Australia. Po 23
miesiącach rozłąki, przyszła pora spędzić ze sobą kolejnych dziesięć cudownych
dni.
Ostatnie zdjęcie tego roku. Sylwestra spędziłyśmy z paczką znajomych w rejonie na południe od Adelajdy, tak bardzo po australijsku, jak tylko się dało - z ponczem własnej produkcji. |
Tradycyjnie - zapraszam na fejsa. W przygotowaniu kolejne opowieści o Australii :)
Wow, ile się działo w Twoim życiu. Oby ten rok był o wiele lepszy i więcej było w nim radości, niż smutków.
OdpowiedzUsuńO matko, ależ miałaś przygód. Niby czytałam o tym wszystkim u ciebie, ale dopiero jak zestawiłaś wszystko razem, to widać, jak dużo tych podróży było :)
OdpowiedzUsuńPrawda, jak się opisze jednym tchem to się wydaje, że więcej :D
UsuńŻyczę Ci zatem spokojniejszego roku, ale nadal pełnego niezwykłych podróży i , przede wszystkim,
OdpowiedzUsuńpełnego wspaniałych ludzi ;))
Dziękuję :)
UsuńNajlepszy blog o podróżowaniu
OdpowiedzUsuń