Światowa baba, czyli podsumowanie 2019



Patrzę na te zdjęcia i w głowie mi się nie mieści, że ja to wszystko przeżyłam. Że jakaś dziewucha z mazurskiej wsi przewędrowała pół Hiszpanii, prawie się utopiła, przeżyła piekło Ibizy i wreszcie wylądowała w świecie do góry nogami. Ciekawe, czy zaraz się obudzę.

Próbowałam zamknąć ten rok w krótkim podsumowaniu na fejsie, ale zdecydowanie brakowało mi porządniejszej formy. A że sama od lat podziwiałam podsumowania u Adamant Wanderer, postanowiłam skorzystać z przywileju posiadania bloga (pomyśleć, że były czasy, gdy Australia i internet były dla mnie na równi nieosiągalne!) i zaprosić was dziś na dziką przejażdżkę – miesiąc po miesiącu.

Gotowi?

Smutki roku

To był ciężki rok. Nie jestem typem planującym, nie lubię i nie umiem organizować podróży, a w drodze jestem mistrzem spadania na cztery łapy. W tym roku dalej walczyłam z papierkologią, bankami, mapami Google i biletami. Ze trzy razy znalazłam się w nowym mieście bez noclegu ani żadnego planu. Z początku było to zabawne, z czasem zaczęło nużyć.

W tym roku brakowało mi też domu i stałych znajomości. Mam ogromny przywilej posiadania wielu bliskich mi osób, jak zaraz zobaczycie na zdjęciach – ale kontakt z nimi był w tym roku utrudniony. Mam nadzieję, że przyszły rok pozwoli na własny kąt i więcej weekendowych wypadów do tych, za którymi tęsknię.

Kilka razy też dałam sobie wejść na głowę i zostałam wykorzystana – więc ten rok kończę znacznie ostrożniej niż zaczynałam i z odrobiną goryczy. Wciąż jeszcze uczę się stawiać granice, jednocześnie nie zmieniając swojego charakteru, i sprowadzać do parteru tych, którzy życzą mi źle.

Radości roku

To przede wszystkim ludzie. Poznałam w tym roku mnóstwo cudownych stworzeń, a także udało mi się po raz kolejny zobaczyć ze starymi przyjaciółmi. Zdaje się, że ogarnęłam też wreszcie, jak ludzie działają, powoli uczę się wytyczać granice i stawiać na swoim. Mimochodem odkryłam, że mało jest w świecie obiektywnie dobrych i złych rozwiązań, a rzeczy, które dotąd uważałam za prawdy, były opiniami. Co za tym idzie, częściej słucham siebie.

Założyłam bloga i całkiem sporo pisałam, co byłoby absolutnie niemożliwe przy pracy na etacie. A skoro przy pracy jesteśmy, w tym roku spędziłam na etacie tylko trzy miesiące, spełniając swoje marzenie z czasów studiów, by nie dać się zapuszkować zaraz po studiach. Teraz już radośniej będę witać perspektywę marnowania 1/3 życia dla pieniędzy.

Ten rok był dla mnie spełnieniem marzeń i tak jak to zwykle bywa, trzeba uważać, o czym się marzy. W czasie studiów w Niemczech odkryłam, jak popularny tam jest gap year i życzyłam sobie też coś takiego zrobić – nieskrępowana wolność przez rok, podróże i bycie królową świata. To marzenie udało mi się spełnić i jestem ogromnie szczęśliwa z tego powodu.

I bardzo, bardzo gotowa wrócić do normalnego życia.

STYCZEŃ

Nowy rok przywitałam w pracy, a kilka dni później rozpoczęłam objazd Polski – od znajomego do znajomego. Tym razem wjechały cztery miasta: Bydgoszcz, Wrocław, Łódź, Warszawa, a w każdym z nich paru starych znajomych. Szczęście.

W połowie stycznia udało nam się z przyjaciółką wyjechać na dziesięciodniową podróż po Andaluzji, która o mało nie skończyła się obopólnym morderstwem. Mimo tego drobiazgu szalenie cieszyłam się, że nasza przyjaźń przetrwała zakończenie studiów i opuszczenie akademika, bo to taka przyjaźń, o którą warto dbać.

W Andaluzji zwiedziłyśmy Sevillę, Mairenę del Alcor, Cádiz, Puerto de Santa Maria. W Mairenie po raz kolejny spotkałam się ze Jaimiem, znajomym z czasów, gdy studiowałam w Portugalii, w Kadyksie znalazłam pracę i rozpoczęłam najbardziej zwariowany miesiąc mojego życia.


Nie ma przyjemniejszego uczucia niż wejście do samolotu w styczniowej, szarej Warszawie i wyjście w ciepłej Sevilli z widokiem na pomarańcze.

LUTY

Luty tego roku był bajeczny. W hostelu odnalazłam bratnie duszyczki i cały miesiąc spędziłyśmy, rozbijając się na ulicach Kadyksu, jakby jutra miało nie być. W tym miesiącu uczyłam się gry w bilarda, technik uwodzenia i pływania w oceanie.
W Kadyksie się zakochałam i do tej pory jest to moje ulubione miasto na świecie.

Ruszałam się niewiele – zwiedziłam kilka pobliskich miasteczek (Jerez, San Fernando, Sancti Petri) z kolegą poznanym przez couchsurfing, jadłam lokalne jedzenie, a na jeden weekend z bratnią duszyczką Alice (o której wspominałam też tutaj) odwiedziłam nowe państwo: Gibraltar i zrobiłam sobie zdjęcie z małpką, które widzicie po prawej.

Ależ ja miałam szczęście do tych panien! Każda z nich była na swój sposób zakręcona i skomplikowana, a razem stworzyłyśmy wspaniały zespół.

Sancti Petri, opuszczone miasteczko, przy którym daleko na wyspie znajduje się zamek. Jak tam było bajecznie.

Gibraltar


MARZEC

W połowie marca przyszło mi opuścić Kadyks, miłość mego życia, i dość niepewnie odwiedziłam Maroko. Maroko pozostaje jedynym krajem, któremu nie udało się mnie zachwycić (muszę o tym w końcu napisać), a podróżowanie tam w pojedynkę nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, choć dużo też w tym było mojej winy.

W Rabacie poznałam dwie Gruzinki, z którymi pojechałam do Chefchaouen, gdzie poznałam dwie Greczynki, z którymi dogadywałyśmy się fantastycznie – razem z nimi odwiedziłam Fez.

Marzec przyniósł też spotkanie z dawną przyjaciółką z Czech, Lucie. Lucie była pierwszą osobą, jaką poznałam na uczelni w Portugalii. Zamieszkałyśmy razem, a później razem jeździłyśmy po Hiszpanii, łapałyśmy stopa przez tydzień na północy Portugalii, ja zwiedzałam jej Brno, ona moją Bydgoszcz – i teraz po roku spotkałyśmy się znowu w Kadyksie. Czysta radość.

Szczyt tego łuku był miejscem, do którego szliśmy. Jak widać, odrobinę pomyliliśmy drogę.

Przeprawa dnem rzeki była za to pyszna.
Zobaczyć przyjaciela po roku? Największa radość.

KWIECIEŃ

Kwiecień był dość nudny, bo po kilkudniowej wizycie na Malcie okazało się, że żeby załatwić staż z uczelni, potrzebuję odwiedzić parę polskich urzędów i musiałam wrócić do domu.

Ten czas spędziłam całkiem produktywnie, bo sędziowałam w konkursie Geofantastyka oraz napisałam opowiadanie, które zostało później przyjęte przez jedyny w Polsce magazyn fantastyczny, płacący za tekst czymś oprócz uśmiechu, co oznacza, że w 2020 roku po raz pierwszy zarobię na moim pisaniu prawdziwe pieniądze.

Maltę wspominam dość obojętnie. Znośni ludzie, znośne miejsce, nic nie urwało.

W domu niemal nie robię zdjęć, ale udało mi się pamiętać o aparacie, gdy wpadła do mnie bratanica. Czujecie to zimne, kwietniowe słońce? Oj, jak tęsknię.

MAJ

W maju na zaproszenie jednej z bratnich duszyczek z Kadyksu – Danae, nauczycielki ze Szwajcarii – wyjechałam na wolontariat na Wyspy Kanaryjskie. Tu spędziłam kilka dni z koleżanką ze Szwajcarii, a następnie poznałam całe mnóstwo zakręconych mieszkańców hostelu. Honorowa wzmianka – dla Ani, z którą po dwóch dniach znajomości gadałam jak ze starą przyjaciółką. Cała przyjemność po mojej stronie.

W maju musiałam też zmienić firmę, w której miałam odbywać staż. Poza tym literacko nie pisałam nic, za to zajęłam 3. miejsce w Kryształowych Smokach – z opowiadaniem bardzo dla mnie ważnym, bo pisanym na wykładach z Theory and Methodology na które uczęszczałam w Moguncji.
Naszą główną rozrywką z Danae było picie dziwnych alkoholi i łamanie męskich serc. Co za bezczelne czasy.

Z żadnego miejsca w tym roku nie przywiozłam tyle pięknych zdjęć, co z Gran Canarii. Polecam wszystkim instagramowym modelkom.


Z Anią zwiedziłam wydmy, z których wstawiłam już kilkanaście zdjęć na bloga, więc dla odmiany - pamiętacie, jak smakuje zimne piwo w gorący, piekący dzień, kiedy piasek parzy pod nogami, a słońce smaży ramiona?

CZERWIEC, LIPIEC, SIERPIEŃ

Te trzy miesiące razem, bo niestety – pracowałam, a praca nie sprzyja... niczemu. O pracy animatorki pisałam już na blogu parę razy. Weekendy spędzałam w bibliotece albo z Jensem, kolegą z Moguncji, a za cel naszych wędrówek obieraliśmy klify z dala od ludzi. Ibiza to piękne miejsce, więc i nasze wycieczki skutkowały dziesiątkami zdjęć jak z bajki.

Gdy Jens wrócił po miesiącu do domu, wybierałam się na wycieczki ze współpracownikami i współlokatorami. Dwie osoby udało mi się namówić na łapanie stopa i w obu sytuacjach nasze wycieczki zakończyły się sukcesem.

Lato było dla mnie też najtrudniejszym czasem w ciągu tego roku. Męczyła mnie tymczasowość zawieranych znajomości, a wyspa mocno obrzydzała. Ibiza to dobre miejsce na tydzień, ale piekło na kilka miesięcy.

Jedno z moich ulubionych zdjęć z tego lata. Jak najłatwiej zająć dzieci w miniclubie? Dać im coś do pomalowania. Na przykład swoją twarz.

Dzieciak za dnia, dama wieczorem. Lubiłam to, jak wszechstronna była moja praca :)



Ibiza to miejsce, w którym wszyscy idą na ilość, zamiast na jakość, więc na przekór temu Hiszpanię opuściłam bogatsza o zaledwie dwie przyjaźnie, ale za to jakie! Z tym panem potrafiłam godzinami gadać po nocach i tylko dzięki niemu nie zwariowałam na Ibizie.

A Weronika dbała, bym nie zapomniała o odrobinie szaleństwa w życiu. Współlokatorka roku! 

WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK, LISTOPAD

Utknęłam w domu, kilkukrotnie przekładając moją podróż do Australii – za bardzo się bałam, poza tym z Ibizy wróciłam szczerze nienawidząc ludzkości i dobrze mi zrobił odpoczynek.

Dużo pisałam: w ciągu trzech miesięcy skończyłam pracę dyplomową (nie moją), dwie książki, kilka opowiadań, kilkadziesiąt postów na blogu, na którym wreszcie zaczyna ktoś zaglądać (siema!) i choć ze zdrowiem psychicznym bywało różnie, to chyba dałam radę.

W ramach utrzymania starych przyjaźni udało mi się spotkać z tymi cudownymi paniami, z którymi miałam zaszczyt dzielić mieszkanie w akademiku, całe dwa razy! Chyba najmilsze momenty tego roku.

GRUDZIEŃ

W grudniu znów urządziłam sobie weekend społeczny, odwiedzając znajomych we Wrocławiu i Bydgoszczy. We Wrocławiu załapałam się nawet na odrobinę zimy na jarmarku świątecznym, choć nie zdążyłam załapać się na grzańca.

Ja dla tej kobiety w ciągu roku odwiedziłam Wrocław trzy razy. Dobrze, że przynajmniej pieski są w pakiecie.
Wkrótce po tym stało się jasne, że hiszpański bank nie zakończy swoich trzymiesięcznych wysiłków w olewaniu mnie i jedyny sposób, by wyciągnąć moją letnią wypłatę, to wizyta w Hiszpanii. Znalazłam tani lot do Barcelony, której nie jestem wielką fanką.

Barcelona w grudniu, bez turystów, okazała się wyjątkowo znośna, a ja całkiem przypadkiem wylądowałam w hostelu, który wskoczył gdzieś na top5 moich ulubionych hosteli. Tam poznałam, pośród wielu innych osób, dwie Australijki, z którymi leciałam tym samym samolotem do Kataru. Razem wstawałyśmy w nocy, łapałyśmy taxi i bardzo się cieszę, że nie byłam wtedy sama, bo taka podróż na drugi koniec świata to jednak trochę strach.

W Adelajdzie odebrała mnie Ayoe i radości nie było końca. Ayoe poznałam w Moguncji i zaprzyjaźniłyśmy się szybko, a że ciężko nam się było rozstać, to mapa naszych dotychczasowych spotkań wygląda tak: Portugalia->Budapeszt->Słowacja->Polska (calusieńka, od południa po Gdańsk, włączając w to moją dziurę)->Dania->Australia. Po 23 miesiącach rozłąki, przyszła pora spędzić ze sobą kolejnych dziesięć cudownych dni.
 
Co zrobić, gdy przyjaciółka przeprowadza się do Australii? Proste, lecieć za nią.
Ostatnie zdjęcie tego roku. Sylwestra spędziłyśmy z paczką znajomych w rejonie na południe od Adelajdy, tak bardzo po australijsku, jak tylko się dało - z ponczem własnej produkcji.

I to już wszystko, a ja po raz pierwszy w życiu miałam problem, by wybrać zdjęcia z tego roku, bo mam ich za dużo. Mimo wszystko mam nadzieję, że nadchodzący rok będzie spokojniejszy, bo w końcu oszaleję.

Tradycyjnie - zapraszam na fejsa. W przygotowaniu kolejne opowieści o Australii :)


6 komentarzy:

  1. Wow, ile się działo w Twoim życiu. Oby ten rok był o wiele lepszy i więcej było w nim radości, niż smutków.

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, ależ miałaś przygód. Niby czytałam o tym wszystkim u ciebie, ale dopiero jak zestawiłaś wszystko razem, to widać, jak dużo tych podróży było :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, jak się opisze jednym tchem to się wydaje, że więcej :D

      Usuń
  3. Życzę Ci zatem spokojniejszego roku, ale nadal pełnego niezwykłych podróży i , przede wszystkim,
    pełnego wspaniałych ludzi ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepszy blog o podróżowaniu

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

zBLOGowani.pl